Obudziłem się zmęczony wczorajszymi wydarzeniami. Na samą myśl o dzisiejszym dniu zrobiło mi się jeszcze gorzej. Wyjrzałem przez okno. Zmrużyłem lekko oczy. Ujrzałem kilka koni prowadzonych na pastwisko i ludzi zmierzających w stronę mojej stajni. Szli zwartym i równym krokiem. Byłem prawie pewny, że przed wyprowadzeniem ze stajni dadzą nam śniadanie. Niestety myliłem się.
Do stajni weszło kilku ludzi z uwiązami w rękach. Podeszli do każdego z koni i wyprowadzili ze stajni. Do mnie podeszła ta sama nastolatka, która wyprowadzała mnie z boksu na trening. Tym razem nie miała w ręce elektronicznego pudełka. Otworzyła drzwi i wyprowadziła mnie z mojego boksu. Wychodziliśmy powoli z dużego budynku. Powietrze było rześkie i chłodne. Ptaki ćwierkały, a niebo gościły najróżniejsze kolory. Znowu szliśmy przez kostkę, tylko tym razem nie maszerowaliśmy sami. Za mną układał się długi ogon, powstały z innych, młodych koni. Szliśmy tak przez krótszy czas, póki ,,mój ogon" nie ruszył w inną stronę. W pewnym momencie skręciliśmy na plac. Tym razem na środku przebywał inny mężczyzna. Wysoki, ubrany roboczo pan uśmiechał się szeroko. Nie wiedziałem czy się bać czy raczej od razu uciekać. Na średniej wielkości, ogrodzonym terenem znowu były poukładane przeszkody. Zostałem wpuszczony luzem do środka. Pierwsze co zrobiłem, to przykleiłem się jak mucha do ogrodzenia. Znów zobaczyłem ten straszny, a zarazem głupi i bezużyteczny przedmiot. Bat.
Człowiek podniósł do góry czarny patyk i gwałtownie opuścił w dół, cmokając przy tym. Ruszyłem kłusem. Właśnie wjeżdżałem w korytarz. Był tam tylko jeden drąg postawiony na ziemi. Nawet proste. Przejechałem go tak, jakby nie było tam żadnej przeszkody. Przy drugim kółku poprzeczka została podniesiona. Przed sobą ujrzałem średniej wielkości krzyżak. Zagalopowałem. Rozpędziłem się i... Hop! Skoczyłem! Po skoku ledwo co wyrobiłem się na zakręcie. Od razu przypomniało mi się to drzewko które wyminąłem pierwszego dnia po skoku przez płot. Skok przez kopertę powtórzyłem kilka razy. W pewnym momencie usłyszałem głośną komendę do zwolnienia - ,,Prrrrrr!". Zatrzymałem się na pierwszym zakręcie po przeszkodzie. Moje chrapy - szeroko otwarte, dmuchały parą. Po mojej szyi płynął pot. Pan podszedł do mojego łba. Pogłaskał mnie spokojnie po czole i podpiął uwiąz. Po chwili na placu pojawiła się kolejna obca mi osoba. Złapała za mój kantar i wyprowadziła mnie z treningu. Oboje udaliśmy się w stronę padoków, które znajdowały się tuż za moją stajnią.
Kiedy doszliśmy krętą drogą pomiędzy boksami, ujrzałem te same konie które szły za mną rano. Pani wypuściła mnie na pastwisko, a przy okazji wyprowadziła drugiego, karego konia. Pierwszy raz od trzech dni stałem na świeżej trawie. Cały czas zadawałem sobie jedno pytanie - ,,Czy od dzisiaj będę miał codzienne treningi?". Niestety nie dostałem na nie żadnej odpowiedzi. Postanowiłem wziąć się za jedzenie. Byłem głodny i zmęczony. Sprawdziłem czy gdzieś w ukryciu nie czyha niebezpieczeństwo. Wszystko było dobrze. Opuściłem łeb w dół i zacząłem skubać zielone źdźbła trawy na jednym z trzech, ogrodzonych padoków. Na każdym z nich stało po kilka koni. Wszystkie się pasły. Zrobiło mi się przyjemnie. Zarżałem głośno do wszystkich koni. Niektóre odpowiedziały mi tym samym. Idealnie.
wtorek, 16 lutego 2016
sobota, 6 lutego 2016
Rozdział X
Dziewczyna mówiła o stracie chłopaka, o szkole i jeszcze o innych rzeczach. Nie wiedziałem co to dokładnie wszystko jest, ale słuchałem. Wtem przypomniał mi się Diego, moja mama i stara stajnia. Zazdrościłem Diegowi, że został w domu, a ja muszę się tutaj męczyć z zupełnie obcymi dla mnie ludźmi. Tęskniłem.
Kiedy nastolatka puściła moją grzywę poklepała mnie po szyi. Odruchowo wyrzuciłem głowę do góry i cofnąłem się kilka kroków w tył. Myślałem, że chce mnie uderzyć. Dziewczyna złapała mocniej za mój uwiąz i szarpnęła nim. Znowu zacząłem panikować. Próbowałem się wyrwać, ale ona nie odpuszczała. Krzyczała na mnie. Próbowałem się uwolnić z jej rąk. Nie dało się. Zostało mi jedno wyjście. Ugiąłem lekko przednie nogi i stanąłem dęba. Poczułem jej strach i przerażenie. Zarżałem. Nastolatka zrobiła parę kroków w tył i wpadła do strumyka. Wolny postanowiłem wiać. Znów galopowałem leśną dróżką. Omijałem wszystkie drzewa. Słyszałem ptaki i łamane gałązki pod moimi kopytami. Gdzieś dalej zobaczyłem rudą myszkę z puchatym ogonkiem, a za nią dziwnie zbudowanego, z długimi nogami i porożem konia. Las to śliczne, a zarazem dziwne miejsce. W jakimś czasie droga leśna się skończyła i wybiegłem na drogę polną. Nabrałem prędkości, galopując pod górkę. Popołudniowy wiatr rozwiewał moją grzywę. Nie oglądałem się. Galopowałem przed siebie.
Po jakimś czasie usłyszałem rżenie. Nie daleko znajdowało się pastwisko dla koni. Akuratnie wyprowadzano konie z padoku do stajni. Skręciłem w stronę wejścia. Tam złapał mnie jeden z ludzi. Głaskał mnie po szyi i uspokajał. Po chwili zostałem zabrany z powrotem do stajni. I znów omijałem konie z żelastwem, duże budynki i plac treningowy, na którym rano trenowałem. O ile można to nazwać treningiem. Szedłem za starszymi ode mnie końmi. Na kopytach też miały metale. Były wysokie i masywne. Na zadzie miały duże mięśnie a ich grzywy były zaplecione w koreczki. Na nogach miały ochraniacze, które zawsze Natalia zakładała mojej mamie, jak wychodziła z boksu. Konie skręciły do wysokiego budynku z którego wychodziło najwięcej koni ze skórzanymi krzesłami na grzbiecie. Ja skręciłem do mojej stajni. Mężczyzna prowadzący mnie, spokojnie wprowadził mnie do boksu. Kiedy odpinał mi kantar zapytał:
- Komu ty uciekłeś, co Skrypt? - powiedział.
Znowu to idiotyczne imię. Skrypt. Jak już wcześniej wspominałem - nie lubię swojego imienia. Nawet nie wiem co to znaczy Skrypt. Ale to mało ważne.
Człowiek odszedł w stronę wyjścia. Obróciłem się tyłem do drzwi i zacząłem skubać sobie siano. Zastanawiałem się, dlaczego tamta dziewczyna wzięła mnie na spacer? Za oknem powoli robiło się kolorowo i cicho. Było coraz zimniej. Przez stajnię znów szedł ten pan, co rano dawał nam owies. Teraz robił dokładnie to samo. W całej stajni było czuć zapach siana i naszej kolacji. Konie rżały i kopały w drzwi od boksu. Kiedy owies został wsypany do mojego żłobu poczułem głód i postanowiłem coś zjeść. Pomiędzy ziarnami znalazłem kilka jabłek i marchewek. Przestałem myśleć o moim starym domu. Skupiłem się na jedzeniu. Rozluźniłem mięśnie, ale nie na długo. Nagle niespodziewanie do stajni wbiegł przerażony mężczyzna. To był ten, co odprowadził mnie do boksu, po tym jak uwolniłem się od nastolatki. Wyglądał na przestraszonego. Podbiegł do stajennego i wytłumaczył mu, że jego córka nie wróciła do domu, a miała iść tylko na zwyczajny spacer z wybranym przez siebie koniem. Wystraszyłem się. To dziewczyna, która ze mną była na spacerze jeszcze nie wróciła? A co jeżeli ona sobie coś zrobiła? Może uderzyła o kamień i zasnęła? Człowiek który jeszcze kilka godzin temu uśmiechał się do mnie serdecznie, teraz obrzucił mnie wzrokiem pełnym nienawiści i smutku.
Kiedy nastolatka puściła moją grzywę poklepała mnie po szyi. Odruchowo wyrzuciłem głowę do góry i cofnąłem się kilka kroków w tył. Myślałem, że chce mnie uderzyć. Dziewczyna złapała mocniej za mój uwiąz i szarpnęła nim. Znowu zacząłem panikować. Próbowałem się wyrwać, ale ona nie odpuszczała. Krzyczała na mnie. Próbowałem się uwolnić z jej rąk. Nie dało się. Zostało mi jedno wyjście. Ugiąłem lekko przednie nogi i stanąłem dęba. Poczułem jej strach i przerażenie. Zarżałem. Nastolatka zrobiła parę kroków w tył i wpadła do strumyka. Wolny postanowiłem wiać. Znów galopowałem leśną dróżką. Omijałem wszystkie drzewa. Słyszałem ptaki i łamane gałązki pod moimi kopytami. Gdzieś dalej zobaczyłem rudą myszkę z puchatym ogonkiem, a za nią dziwnie zbudowanego, z długimi nogami i porożem konia. Las to śliczne, a zarazem dziwne miejsce. W jakimś czasie droga leśna się skończyła i wybiegłem na drogę polną. Nabrałem prędkości, galopując pod górkę. Popołudniowy wiatr rozwiewał moją grzywę. Nie oglądałem się. Galopowałem przed siebie.
Po jakimś czasie usłyszałem rżenie. Nie daleko znajdowało się pastwisko dla koni. Akuratnie wyprowadzano konie z padoku do stajni. Skręciłem w stronę wejścia. Tam złapał mnie jeden z ludzi. Głaskał mnie po szyi i uspokajał. Po chwili zostałem zabrany z powrotem do stajni. I znów omijałem konie z żelastwem, duże budynki i plac treningowy, na którym rano trenowałem. O ile można to nazwać treningiem. Szedłem za starszymi ode mnie końmi. Na kopytach też miały metale. Były wysokie i masywne. Na zadzie miały duże mięśnie a ich grzywy były zaplecione w koreczki. Na nogach miały ochraniacze, które zawsze Natalia zakładała mojej mamie, jak wychodziła z boksu. Konie skręciły do wysokiego budynku z którego wychodziło najwięcej koni ze skórzanymi krzesłami na grzbiecie. Ja skręciłem do mojej stajni. Mężczyzna prowadzący mnie, spokojnie wprowadził mnie do boksu. Kiedy odpinał mi kantar zapytał:
- Komu ty uciekłeś, co Skrypt? - powiedział.
Znowu to idiotyczne imię. Skrypt. Jak już wcześniej wspominałem - nie lubię swojego imienia. Nawet nie wiem co to znaczy Skrypt. Ale to mało ważne.
Człowiek odszedł w stronę wyjścia. Obróciłem się tyłem do drzwi i zacząłem skubać sobie siano. Zastanawiałem się, dlaczego tamta dziewczyna wzięła mnie na spacer? Za oknem powoli robiło się kolorowo i cicho. Było coraz zimniej. Przez stajnię znów szedł ten pan, co rano dawał nam owies. Teraz robił dokładnie to samo. W całej stajni było czuć zapach siana i naszej kolacji. Konie rżały i kopały w drzwi od boksu. Kiedy owies został wsypany do mojego żłobu poczułem głód i postanowiłem coś zjeść. Pomiędzy ziarnami znalazłem kilka jabłek i marchewek. Przestałem myśleć o moim starym domu. Skupiłem się na jedzeniu. Rozluźniłem mięśnie, ale nie na długo. Nagle niespodziewanie do stajni wbiegł przerażony mężczyzna. To był ten, co odprowadził mnie do boksu, po tym jak uwolniłem się od nastolatki. Wyglądał na przestraszonego. Podbiegł do stajennego i wytłumaczył mu, że jego córka nie wróciła do domu, a miała iść tylko na zwyczajny spacer z wybranym przez siebie koniem. Wystraszyłem się. To dziewczyna, która ze mną była na spacerze jeszcze nie wróciła? A co jeżeli ona sobie coś zrobiła? Może uderzyła o kamień i zasnęła? Człowiek który jeszcze kilka godzin temu uśmiechał się do mnie serdecznie, teraz obrzucił mnie wzrokiem pełnym nienawiści i smutku.
środa, 3 lutego 2016
Rozdział IX
Ciepłe powietrze wiało przez otwarte drzwi stajni. Nie słyszałem nic oprócz jedzących siano koni. Po mojej szyi spływał pot. Byłem zmęczony. Nie miałem ochoty na jedzenie. Stałem w rogu boksu z głową w dole.
Po chwili przyszła jakaś nastolatka. Przez chwilę myślałem, że to Natalia. Ale niestety, była mi to zupełnie obca osoba. Podeszła do mnie spokojnym krokiem i wysunęła rękę z marchewką w moją stronę. Nie wiedziałem dokładniej co mam robić.Odsunąłem się w głąb boksu. Podkuliłem uszy. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Stała krok ode mnie. Zauważyłem, że w drugiej ręce miała kantar. Znowu chciała mnie zabrać na plac? Nie pozwoliłem jej. Zadarłem głowę do góry, tak wysoko, jak tylko mogłem. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Złapała mnie za chrapki, zacisnęła rękę i pociągnęła ostro w dół. Tak bolało, że musiałem opuścić łeb. Wtedy założyła mi kantar.
Dziewczyna podpięła uwiąz i wyprowadziła mnie ze stajni. Szliśmy równym krokiem. Tym razem nie prowadzono mnie na luźnym kontakcie. Nastolatka trzymała mnie krótka na uwiązie. Szykowałem się na najgorsze. Ku mojemu zaskoczeniu, skręciliśmy zupełnie w inną stronę. Ominęliśmy plac, konie z żelastwem i wysokie budynki. Wyszliśmy na przeciw polnej drogi. Szliśmy na wprost. Nastolatka prowadziła mnie jedną ręką trzymając linę, a drugą głaskała mnie po szyi. Była inna. Przypominała mi Natalkę. Mówiła do mnie. Opowiadała o czymś. Dokładnie nie wiem o czym i dlaczego, ale słuchałem jej. Rozmawiała ze mną jak z człowiekiem. Wreszcie nie czułem się sam.
Maszerowaliśmy drogą polną. Powoli dochodziliśmy do gaju. Nie wiedziałem co mnie tam czeka. Dziewczyna szła bardzo pewnym krokiem. Chodziła jakby w ogóle się nie bała. Trochę dziwne zachowanie. Kiedy doszliśmy do lasu, skręciliśmy w wąską, leśną dróżkę. Wokół mnie było pełno drzew. Na ziemi rosła trawa, którą lekko przykrywały suche liście. Miałem wrażenie, że nad głową ćwierka mi miliony ptaków. W pobliżu nie było żadnego innego konia, ani człowieka. Byliśmy tylko my. Ja i ona.
Dziewczyna przestała do mnie mówić. Doszliśmy do strumyczka. Nastolatka poprowadziła mnie pod wierzbę. Otaczały nas najróżniejsze głosy. Rozluźniłem mięśnie. Oboje staliśmy pod przepięknym drzewem. Wokół nas było pełno zieleni i mała rzeczka. Ślicznie miejsce. Pod moimi kopytami rosła, śliczna, zielona trawa. Z drzewa spadały listki, a jego długie gałęzie lekko przysłaniały promyki słońca. Dziewczyna chwyciła się obiema rękami za moją grzywę. Zacisnęła mocno dłonie i wtuliła się w moją szyję. Po chwili wybuchnęła szlochem i mocno się przytuliła. Nie wiedziałem jak mam zareagować. Nigdy nikt czegoś takiego nie robił, ani mnie nie uczył. Stałem zdezorientowany.
Po chwili przyszła jakaś nastolatka. Przez chwilę myślałem, że to Natalia. Ale niestety, była mi to zupełnie obca osoba. Podeszła do mnie spokojnym krokiem i wysunęła rękę z marchewką w moją stronę. Nie wiedziałem dokładniej co mam robić.Odsunąłem się w głąb boksu. Podkuliłem uszy. Zbliżyła się jeszcze bardziej. Stała krok ode mnie. Zauważyłem, że w drugiej ręce miała kantar. Znowu chciała mnie zabrać na plac? Nie pozwoliłem jej. Zadarłem głowę do góry, tak wysoko, jak tylko mogłem. Dziewczyna zmarszczyła brwi. Złapała mnie za chrapki, zacisnęła rękę i pociągnęła ostro w dół. Tak bolało, że musiałem opuścić łeb. Wtedy założyła mi kantar.
Dziewczyna podpięła uwiąz i wyprowadziła mnie ze stajni. Szliśmy równym krokiem. Tym razem nie prowadzono mnie na luźnym kontakcie. Nastolatka trzymała mnie krótka na uwiązie. Szykowałem się na najgorsze. Ku mojemu zaskoczeniu, skręciliśmy zupełnie w inną stronę. Ominęliśmy plac, konie z żelastwem i wysokie budynki. Wyszliśmy na przeciw polnej drogi. Szliśmy na wprost. Nastolatka prowadziła mnie jedną ręką trzymając linę, a drugą głaskała mnie po szyi. Była inna. Przypominała mi Natalkę. Mówiła do mnie. Opowiadała o czymś. Dokładnie nie wiem o czym i dlaczego, ale słuchałem jej. Rozmawiała ze mną jak z człowiekiem. Wreszcie nie czułem się sam.
Maszerowaliśmy drogą polną. Powoli dochodziliśmy do gaju. Nie wiedziałem co mnie tam czeka. Dziewczyna szła bardzo pewnym krokiem. Chodziła jakby w ogóle się nie bała. Trochę dziwne zachowanie. Kiedy doszliśmy do lasu, skręciliśmy w wąską, leśną dróżkę. Wokół mnie było pełno drzew. Na ziemi rosła trawa, którą lekko przykrywały suche liście. Miałem wrażenie, że nad głową ćwierka mi miliony ptaków. W pobliżu nie było żadnego innego konia, ani człowieka. Byliśmy tylko my. Ja i ona.
Dziewczyna przestała do mnie mówić. Doszliśmy do strumyczka. Nastolatka poprowadziła mnie pod wierzbę. Otaczały nas najróżniejsze głosy. Rozluźniłem mięśnie. Oboje staliśmy pod przepięknym drzewem. Wokół nas było pełno zieleni i mała rzeczka. Ślicznie miejsce. Pod moimi kopytami rosła, śliczna, zielona trawa. Z drzewa spadały listki, a jego długie gałęzie lekko przysłaniały promyki słońca. Dziewczyna chwyciła się obiema rękami za moją grzywę. Zacisnęła mocno dłonie i wtuliła się w moją szyję. Po chwili wybuchnęła szlochem i mocno się przytuliła. Nie wiedziałem jak mam zareagować. Nigdy nikt czegoś takiego nie robił, ani mnie nie uczył. Stałem zdezorientowany.
Subskrybuj:
Komentarze (Atom)