wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział XVII

      Następnego dnia nic nie wyglądało tak samo. Wszyscy dwunożni wydawali mi się inni. Smutniejsi. Mijali boksy swoich kompanów, którzy zaledwie dzień wcześniej opuścili bramy ośrodka. Stajenny już nie uciszał rżących na widok owsa ,,ziemniaczków", tylko mijał puste boksy z głową zawieszoną ku dole.

     Galicja skubała spokojnie siano. Ja cały czas myślałem. Zastanawiałem się gdzie jadą te konie? Co z nimi będzie? Jednak moje myśli szybko przerwała Iga. Wbiegła do stajni, gwałtownie otworzyła mój boks i usiadła w kącie, po czym schowała głowę pomiędzy kolana. Podszedłem do niej bliżej. Zacząłem ją obwąchiwać. Była szansa, że znajdę smakołyki. Nie miałem pojęcia co ona robi. Po jej twarzy ponownie płynęły łzy. Dlaczego? Dlaczego ludzie są tacy dziwni. Ich oczy potrafią wytworzyć wodę. Sierść potrafi zmienić kolor, a w dodatku są bardzo inteligentni i niebezpieczni. A najbardziej nurtuje mnie pytanie - dlaczego oni tak traktują konie? Czy żaden z ludzi nie wie, jak prawidłowo powinno się z nami obchodzić? A może rzeczywiście zasługujemy na bata oraz brak szacunku?

     Po chwili dziewczyna podniosła głowę. Spojrzała wprost na moje duże oczy. Tupnąłem kopytem. Nastolatka wstała z powrotem na dwa kopyta. Wzięła głęboki wdech i odezwała się:
- Przepraszam Skrypt... Cały czas nie mogę się otrząsnąć po wczorajszemu wydarzeniu. Wszystkie dwanaście koni... Nie mogę w to uwierzyć. A ja jeszcze tylko w tym pomogłam. Ciesz się skarbie, że jesteś folblutem a nie koniem zimnokrwistym. Wiesz... Szczerze mówiąc, gdyby nie mój błąd, dawno bym stąd odeszła. Ale widzisz... Właściciel tej stajni jest bardzo specyficzny. Potrafi wrobić człowieka w najgorsze bagno. Tak było ze mną. No ale cóż... Nie pozostaje nic innego jak tylko mu służyć...

    Połowy z tych słów nie rozumiałem, ale czułem, że Iga nie jest tu szczęśliwa. Tak samo jak ja. Najbardziej żałuję, że nie potrafię jej odpowiedzieć. Nie umiem pocieszyć ani zrozumieć. Po prostu nie potrafię. Nie mam bladego pojęcia dlaczego. A jeszcze bardziej mnie zastanawiało jak moja mama potrafiła zaufać takim potworom. Po kilku chwilach dziewczyna wtuliła się w moją grzywę. Przypomniało mi się jak to zabrała mnie do lasu. A ja uciekłem. Tym razem postanowiłem wytrzymać. Po długotrwałym ściskaniu mojej szyi, człowiek odpuścił i wyszedł.
***

   Dni mijały, mijały i mijały. A z nimi tygodnie, miesiące i lata. Codziennie Iga zajmowała się mną. Rozmawiała ze mną o Mikołaju i o innych rzeczach, których w zupełności nie rozumiem. Ale za to uwielbiałem jej słuchać. Kochałem to, gdy do mnie mówiła. A rozmawiała ze mną bardzo dużo. Była chyba jedynym człowiekiem, któremu ufałem tak samo jak Natalii. No właśnie... Natalii...