niedziela, 27 grudnia 2015

Rozdział III

         Nie było dobrze. Plama krwi się powiększała, a noga coraz bardziej bolała. Weterynarz wbił mi igłę w szyję i wstrzyknął coś. Skuliłem uszy. Moje szanse na  karierę sportową poszły hem daleko stąd.  Starsza pani zasłoniła buzię ręką i otworzyła szeroko oczy. Było widać w nich strach, troskę a na dodatek przerażenie. Super, pierwszy dzień życia zostanie na zawsze w mojej głowie. Na nadgarstku była rana. To pewnie przez ten skok przez płot. Wyglądała okropnie. Krwawiła. W środku było pełno drzazg. Starsza pani, która z tego co wiem nazywała się Lucy, zaczęła rozmawiać z weterynarzem. Po krótkiej chwili podeszła do młodszej dziewczyny i przytuliła ją. Powiedziała jej, że Diego nie będzie jej koniem, bo muszą się z czegoś utrzymywać. Ta się rozpłakała i patrzyła na Diego. Pani Lucy podeszła do pary stojącej za weterynarzem i coś im mówiła. Państwo, poprosili o wyprowadzenie Diega z łąki. Słyszałem jak rozmawiają pomiędzy sobą ludzie.

          Diego ma dwa miesiące. Jest folblutem. Tyle przynajmniej usłyszałem. Kazali mu biegać na sznurku i pokazywali jak podaje im nogi. Dziwne zwyczaje. Kiedy Diego został wyprowadzany z wybiegu, mnie opatrywał Weterynarz.  Pocieszał mnie klepiąc po szyi. Na nadgarstek nałożył mi opatrunek, a wcześniej wyjął mi pęsetą wszystkie drzazgi przy okazji dezynfekując ranę. Nastolatka podeszła do mnie i z łzami w oczach pocałowała mnie w czoło. To było miłe.
        Godzinę później siedziałem w boksie z mamą i piłem mleko. Usłyszałem jak Pani Lucy rozmawia przez telefon.
- Niestety Skrypt nie będzie się nadawał na skoczka. Dziś nabawił się kontuzji, która wpłynie na jego trening i nie pozwoli mu na wysokie skoki. Ale może być koniem ujeżdżeniowym bądź rekreacyjnym - Mówiła kobieta.
- A Diego? Wyglądał na porządnego, zdrowego konia. - odezwał się głos w słuchawce.
- Diego będzie droższy o jakieś swa tysięce. Ma w sobie potencjał.
- To weźmiemy oba konie. Jeden do rekreacji a drugi do sportu. Kiedy        będziemy mogli po nie przyjechać?
- Za rok. - odpowiedziała krótko Panna Lucy.

- Jasne, dziękujemy bardzo.

       Okazało się, że to ci Państwo. Byli kupcami! Czyli będę koniem rekreacyjnym?! Czemu ja mam takiego pecha? Ja chcę cofnąć ten dzień i nie skakać przez płot. Nie bać się weterynarza. Zostać przy mamie. Oto nauczka na przyszłość. Zawsze trzymaj się mamy. Z nią ci nic nie grozi, ale obecnie ze świeżą trawą mogę pożegnać się na jakiś czas.

piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział II

         Nie wiedziałem co powiedzieć. Muszę udoskonalić jedną z moich umiejętności. Tylko którą? Diego patrzył na mnie pytająco. Jego ciemne oczy zasłaniała trochę dłuższa grzywa, natomiast ogon powiewał spokojnie na wietrze. Nagle trochę starszy ogier nastroszył uszy. Oboje spojrzeliśmy za siebie. W naszą stronę zmierzały dwie panie, ubrane roboczo. Te same co rano wyprowadzały nas na łąkę. Towarzyszył im mężczyzna. Za tą gromadą przechadzali się jacyś państwo. Wyglądali trochę inaczej niż inni ludzie. Ubrani bardzo dostojnie, trzymali się za ręce i podążali za swoim stadem.

       Pani otworzyła furtkę, po czym weszła wraz ze starszym panem na łąkę. Miał w ręce szarą teczkę. Był ubrany w białą koszulę z krótkim rękawkiem i długie, trochę zniszczone dżinsy. Jego okulary i czapka z daszkiem lekko osłaniały łysinę na bladej głowie.  Udając się w naszą stronę komunikowali się pomiędzy sobą. Diego pokazując głową coś w stylu ,,Powodzenia!" albo ,,Dasz radę!", odkłusował do innych koni. Zostałem sam w rogu pastwiska. Oblał mnie strach. Moje nogi zaczęły się trząść. Napiąłem mięśnie. Zarżałem w stronę mamy pasącej się przy furtce, ale chyba mnie nie usłyszała. Popatrzyła się tylko i wróciła do jedzenia. Ona ufa tym ludziom, czy mnie ignoruje?! Stworzenia zbliżały się coraz bliżej. Cała sytuacja była bardzo napięta.  Zacząłem panikować. Nie było drogi ucieczki. Jedyne co mi zostało to przejście pod, lub nad płotem.

 
       Tylko był w tym jeden kłopot. On kopie gorzej niż jakikolwiek koń. W dodatku uderza tylko tam, gdzie się go dotknie. Nie wiedziałem co robić. Co teraz? Ludzie spokojnym głosem mówili abym nie panikował, tyle, że... ja im nie ufałem i nie zaufam. Diego patrzył na mnie z daleka, stojąc obok swojej mamy. Ale mu zazdrościłem. Ciekawe czy on też to przechodził? Stres narastał. Dwunożni podchodzili coraz bliżej. W pewnym momencie zostało mi tylko jedno wyjście. Atak. Przygotowałem się. Czekałem tylko, aż podejdą bliżej. Słonce raziło mnie, więc przymrużyłem lekko oczy, ale nie spuszczałem ich ze wzroku. Kiedy byli już blisko, stanąłem dęba. Nie wiem skąd to znałem, ale coś mi tak podpowiedziało. Chyba instynkt. Odruchowo skuliłem uszy. Pewnie wyglądało to przezabawnie. W końcu byłem źrebakiem. Kiedy się odsunęli kilka kroków w tył skorzystałem z drogi ucieczki i zwiałem. Nie wyczuwałem w nich strachu. Za pewne nie bali się mnie ani trochę. Nawet nie miałem zębów. Pełnym gazem, galopowałem w stronę furtki. Parę razy zdarzyło mi się potknąć, ale to mały szczegół. Zachowałem się jak prawdziwy ogier. Dumnie galopowałem po wyboistym terenie.

           Niestety taka chwila nie mogła trwać wiecznie. Zapomniałem, że stała tam ta dziewczyna i dostojni państwo. Nastolatka rozłożyła ręce i krzyczała. Zmieniłem kierunek. Od strony lasu w płocie była dziura. Chyba wiecie o czym myślałem. Wziąłem większy rozpęd. Diego przypatrywał mi się uważnie.  Byłem jakieś dziesięć fouli od płotu. Teraz to już cwałowałem. Wbiłem się w równy rytm i skoczyłem. Usłyszałem tylko wołanie nastolatki. Krzyczała w moją stronę. Było to jedno słowo. Nie dosłyszałem dokładnie. Musiałem się skupić na locie. Wylądowałem prawie na małej lipie. Szybko skręciłem w stronę stajni, omijając czołówkę z drzewem. Wszyscy ludzie patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Nagle sobie przypomniałem o mamie. Przecież ona cały czas była na pastwisku, uwięziona i bezradna. Albo wręcz na odwrót, ja byłem wolny, ale na pewno nie bezpieczny. Usłyszałem jej rżenie. Zatrzymałem się. Patrzyłem na przemian  na nią i na ludzi. Co teraz zrobić? Musiałem wrócić do mamy. Kłusem ruszyłem w stronę furtki a tam dorwał mnie dostojnie ubrany pan. Trzymał mnie mocno za grzywę. Dziewczyna, która wcześniej próbowała mnie zatrzymać, mówiła do mnie spokojnym głosem. Mama podbiegła bliżej do płotu.

         Nastolatka spokojnym głosem, cały czas mi powtarzając - Spokojnie Skrypt. To tylko weterynarz. Zbada cię i z powrotem puści na łąkę.
Serio... Skrypt? Nazywam się Skrypt?! Kto wymyślił to idiotyczne imię?! Fajne imię dla ogiera by było, na przykład Bucefał, lub Karmel. O, to jest śliczne imię! Dziewczyna, kiedy nie patrzyłem, niespodziewanie założyła mi kolorowe paski na głowę, te same co rano mamie. Weterynarz w tym czasie wyjął wielki patyczek z teczki. Po chwili przyglądania, wywnioskowałem, że to albo żądło, albo igła. Diego stał obok mojej mamy, a wszyscy ludzie patrzyli na moje spocone ciało. Pod moją przednią, prawą nogą zaczęła pojawiać się mała kałuża krwi. No to ładnie...

czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział I

         Było jasno. Bardzo jasno. Światło raziło mnie, a przed sobą miałem rozmazany obraz. Słyszałem dużo głosów. Otaczały nas dziwne zwierzęta. O ile to były zwierzęta. W ich głosach można było usłyszeć szczęście. Nie miałem pojęcia co się dzieje. Obok była moja mama. Lizała mnie po czole. Przytuliłem się do niej. Czułem się bezpiecznie, choć dziwne stworzenia burzyły moje poczucie bezpieczeństwa. Leżałem z mamą w jakimś dosyć małym pomieszczeniu. Było tam ciepło i przytulnie, więc nie narzekałem. Postanowiłem wstać. Jednakże nie było to takie proste.

         Najpierw dałem dwie przednie nogi wprzód, a później podniosłem zad. Po chwili straciłem równowagę i upadłem. Sytuacja powtarzała się kilka razy. Kurczę. I jak tu teraz iść, jak się stać nie potrafi? Ponowiłem próbę, ale tym razem się udało. W pewnej chwili zgłodniałem. Coś mi powiedziało, że pożywienie znajdę u mamy. Ciepłe mleko pasowało idealnie do stresującej sytuacji. Po jakimś czasie, zwierzęta które nam towarzyszyły odeszły. Byliśmy tylko my. Po upływie około dziesięciu minut mama stwierdziła, że koniec tej uczty. Nie wiem czym i dlaczego, ale strasznie mnie kusiło do spania, więc wtuliłem się w ciepłe ciało klaczy i zasnąłem.

***


         Rano obudziłem się rześki i gotowy na spotkanie z wielkim światem. Tuż po śniadaniu przyszły po nas stworzenia o dziwnym kolorze sierści. Mama nazwała ich ludźmi, mówiła także, że zabierają nas na łąkę, gdzie jest pełno trawy i miejsca. Po mamę weszła  większa kobieta a po mnie - nastolatka. Pani nałożyła na głowę mojej mamy jakieś dziwne paski. Bałem się tego. Do czego to służyło? Ta druga dziewczyna też to miała, ale wolałem nie ryzykować, więc nie pozwoliłem sobie założyć tego czegoś na głowę. Dziewczyna goniła mnie po boksie, a ja uciekałem przed nią. Było zabawnie. Do czasu. Ci ludzie to mają strasznie słabą kondycję. Wreszcie sobie odpuściła i luzem wyszedłem ze stajni. Chyba tak to się nazywało. Maszerowaliśmy z mamą przez dosyć długi kawałek. Pani prowadziła w ręce klacz a za mną szła młoda dwunożna. Chyba mnie pilnowała, bo nie spuszczała ze mnie wzroku. Po kilku minutach byliśmy przed drewnianą furtką. Zostaliśmy wprowadzeni na wielką, ogrodzoną płotem łąkę. 

           Oboje ludzi pogoniło nas, abyśmy dogalopowali do stada innych koni. Nie byłem tam jedynym źrebakiem. Było ich całe mnóstwo.  W prawdzie to nawet nie zwracałem na to uwagi. Cieszyłem się z tego, że wreszcie mogłem pobiegać. Wierzgałem, wywracałem się oraz tarzałem w świeżej trawie. Żyć nie umierać. Kiedy wstałem na równe nogi, cały w resztkach ziemi i trawy, zobaczyłem przed sobą trochę starszego źrebaka o maści gniadej. Parsknął w moją stronę na przywitanie. Odpowiedziałem tym samym, po czym mój nowy towarzysz zaczął mnie obwąchiwać. Po chwili tupnął nogą i odszedł. Dogoniłem go. Staliśmy jakieś ze sto foul od wielkiego placu z budynkiem stojącym obok. Na ogrodzonym, wysypanym, piaskiem podłożu chodziły konie. Tylko, że miały na sobie... Ludzi?! Siedzieli na jakiś dziwnych, skórzanych krzesłach, a konie miały w pyskach metal. Pewnie nieźle przeskrobały. Ciekawe czy to boli?

          W tem po drodze szło źrebię człowiecze ze swoją klaczą.
- A tamten budynek to co to? - Spytało dwunożne, mikrusowe dziwactwo.
- Tam obok placu? To stajnia. Tam mieszkają konie tylko już wytrenowane. Są tam w środku siodlarnie w których stoją siodła, ogłowia i inne narzędzia. Na przykład takie jak tamto. - Pokazał na suszące się koce, które nazwał derkami. - O, patrz, tu są dwa źrebaki. One są ze stajni hodowlanej. Za jakiś rok lub dwa powoli będziemy wprowadzać je w świat jeździectwa. Wtedy sprawdzimy do czego się nadają. Zobaczymy, może pójdą do rekreacji? Nasz kucyk zasługuje już od dawna na emeryturę. Chociaż, jeżeli okaże się, że mają jeszcze jakiś potencjał to wykorzystamy to.