Nie wiedziałem co powiedzieć. Muszę udoskonalić jedną z moich umiejętności. Tylko którą? Diego patrzył na mnie pytająco. Jego ciemne oczy zasłaniała trochę dłuższa grzywa, natomiast ogon powiewał spokojnie na wietrze. Nagle trochę starszy ogier nastroszył uszy. Oboje spojrzeliśmy za siebie. W naszą stronę zmierzały dwie panie, ubrane roboczo. Te same co rano wyprowadzały nas na łąkę. Towarzyszył im mężczyzna. Za tą gromadą przechadzali się jacyś państwo. Wyglądali trochę inaczej niż inni ludzie. Ubrani bardzo dostojnie, trzymali się za ręce i podążali za swoim stadem.
Pani otworzyła furtkę, po czym weszła wraz ze starszym panem na łąkę. Miał w ręce szarą teczkę. Był ubrany w białą koszulę z krótkim rękawkiem i długie, trochę zniszczone dżinsy. Jego okulary i czapka z daszkiem lekko osłaniały łysinę na bladej głowie. Udając się w naszą stronę komunikowali się pomiędzy sobą. Diego pokazując głową coś w stylu ,,Powodzenia!" albo ,,Dasz radę!", odkłusował do innych koni. Zostałem sam w rogu pastwiska. Oblał mnie strach. Moje nogi zaczęły się trząść. Napiąłem mięśnie. Zarżałem w stronę mamy pasącej się przy furtce, ale chyba mnie nie usłyszała. Popatrzyła się tylko i wróciła do jedzenia. Ona ufa tym ludziom, czy mnie ignoruje?! Stworzenia zbliżały się coraz bliżej. Cała sytuacja była bardzo napięta. Zacząłem panikować. Nie było drogi ucieczki. Jedyne co mi zostało to przejście pod, lub nad płotem.
Tylko był w tym jeden kłopot. On kopie gorzej niż jakikolwiek koń. W dodatku uderza tylko tam, gdzie się go dotknie. Nie wiedziałem co robić. Co teraz? Ludzie spokojnym głosem mówili abym nie panikował, tyle, że... ja im nie ufałem i nie zaufam. Diego patrzył na mnie z daleka, stojąc obok swojej mamy. Ale mu zazdrościłem. Ciekawe czy on też to przechodził? Stres narastał. Dwunożni podchodzili coraz bliżej. W pewnym momencie zostało mi tylko jedno wyjście. Atak. Przygotowałem się. Czekałem tylko, aż podejdą bliżej. Słonce raziło mnie, więc przymrużyłem lekko oczy, ale nie spuszczałem ich ze wzroku. Kiedy byli już blisko, stanąłem dęba. Nie wiem skąd to znałem, ale coś mi tak podpowiedziało. Chyba instynkt. Odruchowo skuliłem uszy. Pewnie wyglądało to przezabawnie. W końcu byłem źrebakiem. Kiedy się odsunęli kilka kroków w tył skorzystałem z drogi ucieczki i zwiałem. Nie wyczuwałem w nich strachu. Za pewne nie bali się mnie ani trochę. Nawet nie miałem zębów. Pełnym gazem, galopowałem w stronę furtki. Parę razy zdarzyło mi się potknąć, ale to mały szczegół. Zachowałem się jak prawdziwy ogier. Dumnie galopowałem po wyboistym terenie.
Niestety taka chwila nie mogła trwać wiecznie. Zapomniałem, że stała tam ta dziewczyna i dostojni państwo. Nastolatka rozłożyła ręce i krzyczała. Zmieniłem kierunek. Od strony lasu w płocie była dziura. Chyba wiecie o czym myślałem. Wziąłem większy rozpęd. Diego przypatrywał mi się uważnie. Byłem jakieś dziesięć fouli od płotu. Teraz to już cwałowałem. Wbiłem się w równy rytm i skoczyłem. Usłyszałem tylko wołanie nastolatki. Krzyczała w moją stronę. Było to jedno słowo. Nie dosłyszałem dokładnie. Musiałem się skupić na locie. Wylądowałem prawie na małej lipie. Szybko skręciłem w stronę stajni, omijając czołówkę z drzewem. Wszyscy ludzie patrzyli na mnie ze zdziwieniem. Nagle sobie przypomniałem o mamie. Przecież ona cały czas była na pastwisku, uwięziona i bezradna. Albo wręcz na odwrót, ja byłem wolny, ale na pewno nie bezpieczny. Usłyszałem jej rżenie. Zatrzymałem się. Patrzyłem na przemian na nią i na ludzi. Co teraz zrobić? Musiałem wrócić do mamy. Kłusem ruszyłem w stronę furtki a tam dorwał mnie dostojnie ubrany pan. Trzymał mnie mocno za grzywę. Dziewczyna, która wcześniej próbowała mnie zatrzymać, mówiła do mnie spokojnym głosem. Mama podbiegła bliżej do płotu.
Nastolatka spokojnym głosem, cały czas mi powtarzając - Spokojnie Skrypt. To tylko weterynarz. Zbada cię i z powrotem puści na łąkę.
Serio... Skrypt? Nazywam się Skrypt?! Kto wymyślił to idiotyczne imię?! Fajne imię dla ogiera by było, na przykład Bucefał, lub Karmel. O, to jest śliczne imię! Dziewczyna, kiedy nie patrzyłem, niespodziewanie założyła mi kolorowe paski na głowę, te same co rano mamie. Weterynarz w tym czasie wyjął wielki patyczek z teczki. Po chwili przyglądania, wywnioskowałem, że to albo żądło, albo igła. Diego stał obok mojej mamy, a wszyscy ludzie patrzyli na moje spocone ciało. Pod moją przednią, prawą nogą zaczęła pojawiać się mała kałuża krwi. No to ładnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz