sobota, 6 lutego 2016

Rozdział X

      Dziewczyna mówiła o stracie chłopaka, o szkole i jeszcze o innych rzeczach. Nie wiedziałem co to dokładnie wszystko jest, ale słuchałem. Wtem przypomniał mi się Diego, moja mama i stara stajnia. Zazdrościłem Diegowi, że został w domu, a ja muszę się tutaj męczyć z zupełnie obcymi dla mnie ludźmi. Tęskniłem.

    Kiedy nastolatka puściła moją grzywę poklepała mnie po szyi. Odruchowo wyrzuciłem głowę do góry i cofnąłem się kilka kroków w tył. Myślałem, że chce mnie uderzyć. Dziewczyna złapała mocniej za mój uwiąz i szarpnęła nim. Znowu zacząłem panikować. Próbowałem się wyrwać, ale ona nie odpuszczała. Krzyczała na mnie. Próbowałem się uwolnić z jej rąk. Nie dało się. Zostało mi jedno wyjście. Ugiąłem lekko przednie nogi i stanąłem dęba. Poczułem jej strach i przerażenie. Zarżałem. Nastolatka zrobiła parę kroków w tył i wpadła do strumyka. Wolny postanowiłem wiać. Znów galopowałem leśną dróżką. Omijałem wszystkie drzewa. Słyszałem ptaki i łamane gałązki pod moimi kopytami. Gdzieś dalej zobaczyłem rudą myszkę z puchatym ogonkiem, a za nią dziwnie zbudowanego, z długimi nogami i porożem konia. Las to śliczne, a zarazem dziwne miejsce. W jakimś czasie droga leśna się skończyła i wybiegłem na drogę polną. Nabrałem prędkości, galopując pod górkę. Popołudniowy wiatr rozwiewał moją grzywę. Nie oglądałem się. Galopowałem przed siebie.

    Po jakimś czasie usłyszałem rżenie. Nie daleko znajdowało się pastwisko dla koni. Akuratnie wyprowadzano konie z padoku do stajni. Skręciłem w stronę wejścia. Tam złapał mnie jeden z ludzi. Głaskał mnie po szyi i uspokajał. Po chwili zostałem zabrany z powrotem do stajni. I znów omijałem konie z żelastwem, duże budynki i plac treningowy, na którym rano trenowałem. O ile można to nazwać treningiem. Szedłem za starszymi ode mnie końmi. Na kopytach też miały metale. Były wysokie i masywne. Na zadzie miały duże mięśnie a ich grzywy były zaplecione w koreczki. Na nogach miały ochraniacze, które zawsze Natalia zakładała mojej mamie, jak wychodziła z boksu. Konie skręciły do wysokiego budynku z którego wychodziło najwięcej koni ze skórzanymi krzesłami na grzbiecie. Ja skręciłem do mojej stajni. Mężczyzna prowadzący mnie, spokojnie  wprowadził mnie do boksu. Kiedy odpinał mi kantar zapytał:

  - Komu ty uciekłeś, co Skrypt? - powiedział.

        Znowu to idiotyczne imię. Skrypt. Jak już wcześniej wspominałem  - nie lubię swojego imienia. Nawet nie wiem co to znaczy Skrypt. Ale to mało ważne.

      Człowiek odszedł w stronę wyjścia. Obróciłem się tyłem do drzwi i zacząłem skubać sobie siano. Zastanawiałem się, dlaczego tamta dziewczyna wzięła mnie na spacer? Za oknem powoli robiło się kolorowo i cicho. Było coraz zimniej. Przez stajnię znów szedł ten pan, co rano dawał nam owies. Teraz robił dokładnie to samo. W całej stajni było czuć zapach siana i naszej kolacji. Konie rżały i kopały w drzwi od boksu. Kiedy owies został wsypany do mojego żłobu poczułem głód i postanowiłem coś zjeść. Pomiędzy ziarnami znalazłem kilka jabłek i marchewek. Przestałem myśleć o moim starym domu. Skupiłem się na jedzeniu. Rozluźniłem mięśnie, ale nie na długo. Nagle niespodziewanie do stajni wbiegł przerażony mężczyzna. To był ten, co odprowadził mnie do boksu, po tym jak uwolniłem się od nastolatki. Wyglądał na przestraszonego. Podbiegł do stajennego i wytłumaczył mu, że jego córka nie wróciła do domu, a miała iść tylko na zwyczajny spacer z wybranym przez siebie koniem. Wystraszyłem się. To dziewczyna, która ze mną była na spacerze jeszcze nie wróciła? A co jeżeli ona sobie coś zrobiła? Może uderzyła o kamień i zasnęła? Człowiek który jeszcze kilka godzin temu uśmiechał się do mnie serdecznie, teraz obrzucił mnie wzrokiem pełnym nienawiści i smutku.

2 komentarze:

  1. Wooo, bardzo ciekawie rozwinęła się akcja. Czekam na więcej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Genialne, czekam na następną część! <3

    OdpowiedzUsuń