wtorek, 16 lutego 2016

Rozdział XI

       Obudziłem się zmęczony wczorajszymi wydarzeniami. Na samą myśl o dzisiejszym dniu zrobiło mi się jeszcze gorzej. Wyjrzałem przez okno. Zmrużyłem lekko oczy. Ujrzałem kilka koni prowadzonych na pastwisko i  ludzi zmierzających w stronę mojej stajni. Szli zwartym i równym krokiem. Byłem prawie pewny, że przed wyprowadzeniem ze stajni dadzą nam śniadanie. Niestety myliłem się.

       Do stajni weszło kilku ludzi z uwiązami w rękach. Podeszli do każdego z koni i wyprowadzili ze stajni. Do mnie podeszła ta sama nastolatka, która wyprowadzała mnie z boksu na trening. Tym razem nie miała w ręce elektronicznego pudełka. Otworzyła drzwi i wyprowadziła mnie z mojego boksu. Wychodziliśmy powoli z dużego budynku. Powietrze było rześkie i chłodne. Ptaki ćwierkały, a niebo gościły najróżniejsze kolory. Znowu szliśmy przez kostkę, tylko tym razem nie maszerowaliśmy sami. Za mną układał się długi ogon, powstały z innych, młodych koni. Szliśmy tak przez krótszy czas, póki ,,mój ogon" nie ruszył w inną stronę. W pewnym momencie skręciliśmy na plac. Tym razem na środku przebywał inny mężczyzna. Wysoki, ubrany roboczo pan uśmiechał się szeroko. Nie wiedziałem czy się bać czy raczej od razu uciekać. Na średniej wielkości, ogrodzonym terenem znowu były poukładane przeszkody. Zostałem wpuszczony luzem do środka. Pierwsze co zrobiłem, to przykleiłem się jak mucha do ogrodzenia. Znów zobaczyłem ten straszny, a zarazem głupi i bezużyteczny przedmiot. Bat.

       Człowiek podniósł do góry czarny patyk i gwałtownie opuścił w dół, cmokając przy tym. Ruszyłem kłusem. Właśnie wjeżdżałem w korytarz. Był tam tylko jeden drąg postawiony na ziemi. Nawet proste. Przejechałem go tak, jakby nie było tam żadnej przeszkody. Przy drugim kółku poprzeczka została podniesiona. Przed sobą ujrzałem średniej wielkości krzyżak. Zagalopowałem. Rozpędziłem się i... Hop! Skoczyłem! Po skoku ledwo co wyrobiłem się na zakręcie. Od razu przypomniało mi się to drzewko które wyminąłem pierwszego dnia po skoku przez płot. Skok przez kopertę powtórzyłem kilka razy. W pewnym momencie usłyszałem głośną komendę do zwolnienia - ,,Prrrrrr!". Zatrzymałem się na pierwszym zakręcie po przeszkodzie. Moje chrapy - szeroko otwarte, dmuchały parą. Po mojej szyi płynął pot. Pan podszedł do mojego łba. Pogłaskał mnie spokojnie po czole i podpiął uwiąz.  Po chwili na placu pojawiła się kolejna obca mi osoba. Złapała za mój kantar i wyprowadziła mnie z treningu. Oboje udaliśmy się w stronę padoków, które znajdowały się tuż za moją stajnią.

       Kiedy doszliśmy krętą drogą pomiędzy boksami, ujrzałem te same konie które szły za mną rano. Pani wypuściła mnie na pastwisko, a przy okazji wyprowadziła drugiego, karego konia. Pierwszy raz od trzech dni stałem na świeżej trawie. Cały czas zadawałem sobie jedno pytanie - ,,Czy od dzisiaj będę miał codzienne treningi?". Niestety nie dostałem na nie żadnej odpowiedzi. Postanowiłem wziąć się za jedzenie. Byłem głodny i zmęczony. Sprawdziłem czy gdzieś w ukryciu nie czyha niebezpieczeństwo. Wszystko było dobrze. Opuściłem łeb w dół i zacząłem skubać zielone źdźbła trawy na jednym z trzech, ogrodzonych padoków. Na każdym z nich stało po kilka koni. Wszystkie się pasły. Zrobiło mi się przyjemnie. Zarżałem głośno do wszystkich koni. Niektóre odpowiedziały mi tym samym. Idealnie.

5 komentarzy:

  1. Ale długo nie było tego posta! Nareszcie jest! Nie mogę się doczekać następnego!

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetny 💞 Kiedy następny?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się wyrobić przed końcem tygodnia ;) Zapraszam Cię serdecznie do obserwowania bloga w kategorii ,,Obserwatorzy" :)

      Usuń
  3. Świetny blog, z niecierpliwością czekam na kolejny ^^

    OdpowiedzUsuń