czwartek, 24 marca 2016

Rozdział XIV

     Ciepłe wiosenne powietrze wiało przez uchylone drzwi stajni. Wszystkie konie zachowywały spokój. Leniwie otworzyłem zamknięte wcześniej oczy. Ujrzałem przed sobą odwrócony żłób z owsem i siano włożone do siatki. Rozciągnąłem trochę nogi i zabrałęm się do jedzenia. 
    W pewnej chwili usłyszałem kroki. Do stajni weszło kilku młodych ludzi. Każdy podszedł do innego konia i przywitał go. Widać było, że pomiędzy nimi a ich ulubieńcami jest nawiązana dosyć silna więź. Wystawiłem głowę za boks. Tak bardzo chciałem ujrzeć Natalię, ale wiedziałem, że jest bardzo mała szansa, że ona tu jest. Zarżałem. Kilku ludzi przywitało się ze mną, po czym weszli do wybranych boksów. Schowałem głowę z powrotem do środka. Postanowiłem dokończyć śniadanie. Wtem ponownie usłyszałem człowieka. Zaciekawiony nastawiłem uszy i spojrzałem w stronę wyjścia. Ujrzałem  nastolatkę, która przed wczoraj podjęła się próby wyczyszczenia mnie. W ręce trzymała szczotki.  Wchodząc do stajni przywitała się:

   - Hej wszystkim! - krzyknęła radosnym głosem.
  - Siemka Iga! - ktoś odpowiedział.

    Po przywitaniu z rówieśnikami zacmokała w moją stronę. Stałem w rogu boksu. Nie miałem zamiaru się do niej zbliżać. Niestety ludzie mają swoje sprytne sposoby. Z kieszeni wyjęła pięknie pachnącego smakołyka. Nie mogłem się powstrzymać. Podszedłem bliżej i wziąłem smakołyka z bladej ręki Igi. Z tego co słyszałem tak się nazywała. Dziewczyna otworzyła boks i wzięła się za czyszczenie. Było bardzo miło. Pielęgnacja jest jak taki masaż. Po usunięciu ostatnich kawałków słomy z ogona, nastolatka założyła mi kantar i wyszła ze mną ze stajni. Maszerowaliśmy w stronę okrągłego placu. Tym razem nie mijaliśmy żadnych koni z żelastwem. Po prostu byliśmy sami. Jedynie na padokach, na przeciwko placu pasło się kilka koni. Trochę mnie to ciekawiło, po co był jej taki długi uwiąz.

    Nastolatka powoli i spokojnie otworzyła bramkę, a następnie kiedy weszła, dała mi znak abym podążył za nią. Zrobiłem to co chciała. Kiedy wszedłem na plac, zamknęła bramkę i odpięła uwiąz po czym pogoniła mnie wymachując rękami. Wierzgnąłem i zagalopowałem. Na ogrodzonym wybiegu nie było przeszkód. Był tylko piasek. Galopowałem najszybciej jak mogłem. Wiatr rozwiewał moją grzywę. Przyśpieszyłem jeszcze bardziej, a na zakręcie gwałtownie zahamowałem. Było to bardzo zabawne. Powtórzyłem to znowu. Na dłuższej ścianie rozpędziłem się, a na zakręcie zrobiłem ,,ostre hamowanie". Iga śmiała się. Ja zarżałem i zakłusowałem. Postanowiłem po krótkiej chwili, że trzeba by wykorzystać ten piasek. Opuściłem głowę i zwolniłem do stępa. Chrapami szurałem po piasku. Wreszcie znalazłem odpowiednie miejsce. Zgiąłem przednie nogi, przełożyłem ciężar na przód. Poczułem jak mój ciężki zad upada na ziemię. Położyłem się. Następnie wyprostowałem nogi i zacząłem się tarzać. Przecudownie! Ciepłe, wiosenne słońce grzało ziemię. Ptaki ćwierkały, a ze stajni można było usłyszeć rżenie jeszcze młodszych ode mnie koni. Kiedy wreszcie udało przewrócić mi się na drugą stronę, wstałem. Popatrzyłem na dziewczynę. Uśmiechała się.

    Po chwili usłyszałem kopyta innego konia uderzające o kostkę brukową. W moją stronę zbliżał się srokaty koń. Prowadził go mniej więcej takiego samego wzrostu jak Iga, chłopak. Miał długie czarne włosy. Był ubrany w stare bryczesy i poplamioną, dziurawą bluzę.

- Można? - zapytał chłopak.
- Jasne... - odpowiedziała nie pewnie Iga.
- Nazywam się Mikołaj, sory, że się nie przywitałem. - mówił.
- Nie, to znaczy... Nic się nie stało, ja mam na imię Iga. Ta klacz jest twoja? -  zapytała.
- Tak, to jest Galicja. Ma rok. A ten kary ogierek jest też twój?
- Eeeee... Nie, zajmuję się nim tylko. Też ma rok, nazywa się Skrypt.
- Ah, no tak, słyszałem o nim. Podobno bardzo zadziorny.
- No trochę.

   Patrzyłem się na nich i nasłuchiwałem. Dziewczyna rozmawiała z nim inaczej niż z innymi ludźmi. Trochę dziwne... Po chwili na wybieg również została wpuszczona klacz. Chłopak nie musiał nawet  jej poganiać, pierwsze co zrobiła to dogalopowała do mnie. Stałem na środku placu. Byłem trochę zdziwiony i nie wiedziałem jak się zachować. Nigdy nie przebywałem z żadną klaczą, prócz z mamą. Widać, że była wystraszona. Schowała się za mną. Obróciłem się w jej stronę. Jej mięśnie były napięte, a oczy i chrapy szeroko otwarte. Spoglądała katem oka na ludzi. Cicho zarżałem w jej stronę. Miało to znaczyć ,,Cześć, czego się tak boisz?". Galicja uspokoiła się trochę, choć zaczynałem mieć wątpliwości, czy nie zacząć bać się wraz z nią. Srokata klacz zaczęła:

- Jestem tutaj nowa. Przepraszam cię. Jest tu strasznie dużo koni. W mojej poprzedniej stajni, byłam tylko ja i mama. A teraz nie znam tu nikogo. Wiesz może jak stąd uciec?
- Lepiej nie. Człowiek i tak cię złapie. Myślę, że powinnaś się jakoś ustabilizować w naszym stadzie.

    Starałem się jej nie stresować. Próbowałem zachować spokój. Po chwili ona powąchała mnie po chrapach. Stuknąłem przednią nogą. Była za blisko, jak na konia, który nie należy do stada. Ona odskoczyła. Wtedy stanęła dęba i zarżała. Odpowiedziałem tym samym. Odwróciłem się w drugą stronę i zagalopowałem. Klacz zrobiła to samo. Wierzgnąłem. Wtedy ona wyprzedziła mnie  i również bryknęła. Ganialiśmy tak razem na zmianę. Tak samo, jak zaledwie tydzień temu z Diegiem. Bawiliśmy się tak dłuższą chwilę.

sobota, 12 marca 2016

Rozdział XIII

    Dziewczyna spróbowała ponownie. Weszła do mojego boksu, ale tym razem w ręce miała kantar. Myślałem, że idziemy poza stajnię. Lecz nastolatka nie zamierzała nigdzie ze mną iść. Kiedy podpięła uwiąz, podeszła ze mną do metalowej kraty i przywiązała mnie dokładnie. Trochę się zdziwiłem. Stałem w boksie, uwiązany do rury. Chyba już wiedziałem o co jej chodzi.  Spojrzałem na dziewczynę kątem oka. W dłoni trzymała szczotkę.

   Ludzie to naprawdę uparte istoty. Ciągle próbują i nie poddają się. Nastolatka znów zaczęła mnie czesać. Czułem długie ruchy zaczynające się na mojej szyi, a kończące się obok kłębu. Na początku napiąłem mięśnie, ale po chwili zrobiło się przyjemnie.  Pielęgnacja nie jest taka zła, jak się wydawało. Dziewczyna najpierw czyściła mnie miękką szczotką, później twardą a na końcu grzebieniem rozczesała moją grzywę. Było to dosyć miłe. Rozluźniłem mięśnie. Dziewczyna pogłaskała mnie po szyi. Po chwili odeszła i wróciła z małym patyczkiem w ręce. Podniosła jedno moje kopyto i je też zaczęła czyścić. Teraz pojąłem po co uczono mnie tego od małego. 

   W pewnej chwili nastolatka ściągnęła mi kantar i dała do powąchania szczotkę. Stwierdziłem, że trochę zabawy nigdy za wiele. Złapałem za rączkę i zadarłem głowę do góry, tak aby człowiek nie mógł jej sięgnąć.
-Ej! - krzyknęła.
Zaraz po tym zaśmiała się i podjęła próbę odzyskania swojej szczotki. Zacząłem chodzić po boksie. Nastolatka goniła mnie, wyciągając ręce w moją stronę. Dokładniej w stronę moje pyszczka, a ja uparcie trzymałem w zębach jej przedmiot.  Przypomniał mi się pierwszy dzień, jak Natalia próbowała założyć mi kantar. Było zabawnie. Raz dziewczyna przewróciła się. Bawiliśmy się tak dłuższy czas. Skończyliśmy po tym jak człowiek zadyszał się na amen. Tak jak już kiedyś mówiłem - ludziom kondycja nie dopisuje.

   Dwunożna poklepała mnie po szyi. Tym razem nie chciałem aby odchodziła. Pragnąłem, żeby została ze mną tu - w boksie. Niestety ona obróciła się i wyszła ze stajni, zamykając za sobą drzwi. Trochę się zdziwiłem. Nie spodziewałem się, że polubię tu kogoś, kogo w ogóle nie znam. Tyle, że cały czas musiałem trzymać się na baczności. W mojej pamięci cały czas tkwił  spacer sprzed kilku dni. 

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział XII

     Ostatni koń właśnie wracał z treningu. Tyle, że on nie zmierzał w stronę padoków, na których obecnie stałem. Człowiek skręcał z nim do stajni. Kiedy gniady wierzchowiec zniknął w drzwiach budynku, usłyszałem cmokanie. Przy furtce stało kilku stajennych z uwiązami w ręku. Każdy z nich podszedł do innego konia i podpiął mu pod kantar sznurek. W moją stronę zmierzał wysoki, szczupły i brudny mężczyzna. Sprowadzili nas do stajni.

    Kiedy wszyscy znaleźli się w swoich boksach, dostaliśmy obiad, składający się owsa i marchewek. Pod drzwiami od stajni stało kilka osób. Przerwałem na chwilę jedzenie i postanowiłem się przyjrzeć im bliżej. Wśród nich stała ta sama nastolatka, która wzięła mnie na spacer. Poczułem strach, a zarazem ulgę. Po długiej rozmowie z innymi ludźmi, skręciła w stronę mojego boksu. W rękach miała dziwne kawałki drewna z włosami. W ogóle nie wiedziałem co to jest, ale czułem, że to raczej nic ciekawego. Dziewczyna podeszła do mnie spokojnie. Wystawiła dłoń ze smakołykiem w kierunku mojego pyszczka. Zawahałem się, ale po krótkiej chwili uznałem, że czemu nie. Zjadłem przysmak, natomiast ona w tym samym czasie pogłaskała mnie po szyi. W drugiej, brudnej ręce cały czas trzymała owłosione drewno.

     Po chwili zza siebie wysunęła to ,,coś'' w moją stronę. Odruchowo cofnąłem się krok do tyłu.
 - To tylko szczotka. Nie bój się - mówiła spokojnym głosem.
Szczotka. Tego mogłem się spodziewać. Znów coś nowego, okropnego, a zarazem głupiego i bezużytecznego. Jednym słowem - kolejny pomysł człowieka. W prawdzie to trzy słowa, ale mniejsza o to. 

     Nadal nie chciałem podejść bliżej. Za to dziewczyna nie wahała się ani trochę. Podeszła bliżej i dotknęła miękkimi włosami, ciemnej szczotki mojej łopatki. Czułem długie ruchy, wiodące wzdłuż mojej szyi kończące się na brzuchu.  Napiąłem wszystkie mięśnie. Zacząłem przebierać nogami. Niestety nastolatka czesała dalej. Powoli ogarniała mnie panika. Skuliłem uszy. Postanowiłem, że już koniec. Podszedłem bliżej wyjścia i zanim dziewczyna zareagowała, pyskiem popchnąłem drzwi, które chwile później otworzyły się. Chyba wiadomo co zrobiłem. Wybiegłem kłusem z boksu. Truchtałem sobie przez stajnię. Niestety moja wolność trwała krótką chwilę. W budynku było pełno ludzi którzy usiłowali mnie złapać. Wszędzie słyszałem swoje imię. Teraz dopiero było strasznie.

      Nie wiedziałem gdzie uciec i co robić. Rżałem do innych koni. One odpowiadały mi tym samym. Większość z nich kopała w boksy. Były zdenerwowane tak jak ja. Ludzie uspokajali je. Ja w tym czasie szukałem wyjścia. Kiedy wreszcie je znalazłem, postanowiłem jak najszybciej je wykorzystać. Jednakże coś mi w tym przeszkodziło. Poczułem, jak coś, a raczej ktoś mnie ciągnie za grzywę. Obróciłem się. Za włosy trzymał mnie pan w czarnych okularach. Skamieniałem. Mężczyzna uśmiechnął się i szarpnął moją krótką grzywą. Nic nie poczułem, ale i tak bardzo się wystraszyłem. Natychmiast uspokoiłem się. Wiedziałem, że jeżeli będę jeszcze bardziej panikować, będzie bolało coraz mocniej.  Pozwoliłem założyć mu siebie kantar. Pan odprowadził mnie do boksu. Kiedy wchodziłem dostałem kilka razy ręką po chrapach. Bałem się. Nie wiedziałem co będzie dalej. Pan w okularach zamknął drzwi i odszedł, natomiast ja stałem wystraszony w boksie. Ujrzałem niewinne, wystraszone i smutne oczy nastolatki. Patrzyła na mnie. Spuściłem głowę. Miałem dość.