wtorek, 26 kwietnia 2016

Rozdział XVI

***
- Tak, najprawdopodobniej przy upadku był w lekkim szoku, ale nie widzę żadnych złamań, ani ran otwartych - mówił weterynarz patrząc w moje duże ciemne oczy.
- Dziękuję Panu bardzo! - krzyknęła zdenerwowana dziewczyna.
- Nie ma za co. Jakby coś było nie tak, proszę dzwonić.
- Dobrze, dziękuję.

      Weterynarz wstał i odszedł w stronę swojego wozu stojącego przy placu, po czym odjechał. Postanowiłem stanąć na równe nogi. Wtedy zauważyłem, że byłem przypięty do uwiązu, który trzymała Iga. Przez chwilę napiąłem mięśnie, przypomniałem sobie jak to kilka chwil temu broniąc klaczy, dostałem piaskiem prosto w oczy. Nastolatka głaskała mnie po szyi, a następnie odprowadziła do stajni. Kiedy zamykała drzwi zadzwoniło jej elektryczne pudełko. Nastawiłem uszy w stronę dwunożnej. W pewnym momencie pudełko zaczęło gadać, a w dodatku ona mu odpowiadała. Ludzie są naprawdę dziwni i każdego dnia zaskakują mnie czymś nowym. Gdy podszedłem bliżej, mogłem usłyszeć jej rozmowę:

- Za chwilę przyjeżdża transport, wyprowadź wszystkie konie zimnokrwiste na padok. - mówił tajemniczo znajomy mi głos.
- Dobrze... - odpowiedziała ponuro Iga.
- Zawołaj także Mikołaja, niech Ci pomoże!

    Po ostatnim wypowiedzianym przez pudełko wyrazie, dziewczyna obróciła się na pięcie i ruszyła po kantary. Wyszła ze stajni. Chwilę patrzyłem w stronę wyjścia, aż usłyszałem stukot końskich kopyt. Do budynku właśnie zmierzała Galicja. Zarżałem. Cieszyłem się, że widzę ją ponownie całą. Klacz nastawiła uszy. Po spiętych mięśniach widziałem, że jest przerażona. Po jej srokatej szyi spływał pot, a oddech był nieco przyśpieszony. Oczy błyskały białkiem. Nie dość, że przyjechała do nowego miejsca, to już nabyła się traumy. W prawdzie to wyjdzie jej na dobre. Przynajmniej nigdy nie zaufa człowiekowi w czarnych okularach.

    Stajenny wprowadził srokacza do sąsiedniego boksu. Wtedy zdałem sobie sprawę, że obok nie ma mojego karego sąsiada. Poczułem niepokój. Człowiek wszedł dynamicznie do boksu ciągnąc za sobą zmęczoną, wystraszoną klaczkę. Kiedy tylko mężczyzna odpiął kantar, zarzucił go na ramię i wybiegł. W ogóle nie wiedziałem, gdzie ludziom się tak śpieszy i o co chodziło z tym transportem? Byłem tu zaledwie kilkanaście dni, a codziennie czekała mnie nowa przygoda.

***


     W pewnym momencie na szeroki plac wjechało kilka średniej wielkości przyczep. Wyjrzałem przez okno. Tak samo uczyniła Galicja. Oboje patrzyliśmy na wielkie auta, które po kolei wjeżdżały na posesję. Z każdej z nich wyszedł kierowca i opuścił wielką klapę, prowadzącą do środka ciemnego transportu. Przez dłuższą chwilę wszyscy czekali w ciszy. Jedni wyciągnęli elektryczne pudełka, a inny po prostu patrzyli w ziemię. Można było tylko usłyszeć ćwierkanie ptaka. Po kilku minutach usłyszałem rozlegający się dźwięk, a następnie zza rogu stajni wyłoniła się Iga, Mikołaj i paru innych ludzi, którzy prowadzili większe, masywniejsze ode mnie konie. Dziewczyna szła bardzo zwartym krokiem, w jej oczach można było zobaczyć krople. Czy to są te słynne łzy? Za nią maszerował drugi nastolatek. Twardą ręką trzymał sznurek przechodzący przez pysk karego konia. Przyjrzałem się mu bliżej. Nastawiłem uszy. Wtedy zrozumiałem, że to mój kary towarzysz właśnie zmierzał do wielkiej, ciemniej przyczepy. Zarżałem do niego. Niestety nie dostałem odpowiedzi. Wszystkie konie były smętne. Tylko na końcu kłusował za mamą mały źrebak. Pełen nieświadomości i miłości do świata oraz ludzi.

     Do każdej z przyczep wchodziło po kilka wierzchowców. Wszystkie wchodziły spokojnie. Ich oczy były lekko przymrużone, a kopyta wyrośnięte i zaniedbane. Jedynie klacz ze źrebakiem stawiała opór. Mężczyzna trzymający ją, otworzył szeroko oczy i krzyknął. Wtedy klacz zarżała, a jej mały źrebak skulił uszy. Galicja zaczęła tupać nogą. Sytuacja była bardzo napięta. Wreszcie klacz stanęła dęba i tracąc równowagę upadła na grzbiet. Po chwili stanęła na równe nogi. Gdy otrząsnęła się z ziemi, podbiegł do niej jej źrebak. Jednakże w ich stronę zmierzał pan w czarnych okularach. Wyrwał uwiąz z rąk przestraszonego stajennego oraz krzyknął donośnym, niskim głosem. Klacz skuliła uszy, a młody ogier schował się za jej zadem. Mężczyzna po raz drugi podniósł głos na bułanego konia, lecz klacz dalej upierała się, by nie wejść do środka srebrnej przyczepy. Wtem człowiek sięgnął po bat, który stał oparty o bok ciężarówki, a następnie z całej siły uderzył klacz po łopatce, później po słabiźnie oraz brzuchu. W pewnym momencie koń uległ. Klacz skuliła uszy. Przestała walczyć i opuściła głowę. Weszła do środka, a tuż za nią mały, przestraszony, bezbronny źrebak. Mężczyzna dumnie uśmiechnął się i poprawił okulary, które lekko spadły mu na nos, po czym odszedł.


        Słyszałem jak wiele koni rży, wystraszone przebierały z nogi na nogę. Widziałem wystraszone, zdezorientowane oczy moich kompanów. Wtedy ujrzałem Igę, domykającą klapę od przyczepy. Jej policzki były mokre, a oczy błyszczały niczym świeża woda. Dziewczyna odeszła na bok i usiadła opierając się plecami o przyczepę. Schowała głowę i zaszlochała.

     Galicja zabrała łęb do środka boksu. Zrobiłem to samo.
- To straszne! Co to jest?! - spojrzałem na nią pytająco.
- To... To.. To jest bilet w jedną stronę... - odparła.
- To znaczy?
- Rzeźnia...

Słowo to utknęło mi w głowie. Co to za masakryczne miejsce do którego jadą te konie? Co się z nimi stanie? Dlaczego bilet w jedną stronę? Obróciłem się i jeszcze raz spojrzałem na odjeżdżające przyczepy. Zrozumiałem, że ludziom jednak nie wolno ufać

niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział XV

       Klacz zwolniła i zatrzymała się przy ogrodzeniu. Zrobiłem tak samo. Staliśmy pod drzewem, które rosło tuż przy placu. Trzeba było to jej przyznać. Ma klaczka kondycję. Kiedy z mojej szyi strumieniami spływał pot, ona stała, jakby przebiegła kłusem zaledwie kilka metrów. Jej nogi miały bardziej rozbudowane mięśnie niż moje. Na łbie widniała u niej śliczna latarnia. Ogon był do połowy czarny, a grzywa długa i poplątana. Wyglądała zupełnie inaczej niż ja. Mój ogon jest cały ciemny. Grzywa krótka i rozczesana, a na czole nie mam żadnej odmiany.

     Odwróciłem głowę i spojrzałem w stronę Igi. Rozmawiała z Mikołajem. Jej potylica zmieniła kolor podobny do jabłka. Ludzie codziennie zadziwiają mnie czymś nowym. Nie miałem pojęcia, że potrafią zmieniać kolory. Postanowiłem sprawdzić czy wszystko z nią dobrze. Ruszyłem stępem w stronę nastolatki. Kiedy dotarłem, wysunąłem głowę w stronę schodków na których siedziała. Dziewczyna pogłaskała mnie po czole, nie tracąc ze wzroku chłopaka. Mówiła do niego inaczej niż do kogo innego. Patrzyła na niego z lekkim uśmiechem na twarzy. Czułem, że się stresuje. Trąciłem ją głową, ale ona nie zareagowała. Postanowiłem ponowić próbę, tyle, że tym razem użyłem zębów. Zaczepiłem delikatnie ją za ramię. Dwunożna zmarszczyła brwi, popatrzyła w moją stronę i odepchnęła mnie ręką.

     Po chwili dołączyła do mnie Galicja. Podeszła bliżej i zaczepiła mnie gryząc mnie w szyję, a następnie pośpiesznie odeszła parę kroczków. Postanowiłem się jej odpłacić. Bez namysłu odwróciłem się na tylnych nogach, po czym zagalopowałem do niej. Ona zrobiła to samo. Klacz przyśpieszyła tempa. Galopowała coraz szybciej. Skracała wszystkie możliwe zakręty. Jej ogon bujał się na wszystkie boki, a grzywę rozwiewał wiatr. Srokata sierść klaczki odbijała się w słońcu. Galopowaliśmy tak razem dobre kilka kółek, aż zabrakło mi sił. Powoli zwolniliśmy. Przeszliśmy do najwolniejszego chodu i usłyszeliśmy otwieranie bramki. Na plac wszedł mężczyzna w czarnych okularach. W ręce miał bat. Mogłem podejrzewać już jakie ma zamiary.

      Napiąłem wszystkie mięśnie. Kuląc uszy na człowieka ostrzegłem Galicję przed niebezpieczeństwem. Widziałem jak oblewa ją strach i powoli zbliża się ku paniki. Dwunożny zmierzał  w jej stronę. Postanowiłem obserwować co zamierza zrobić. na twarzy mężczyzny pojawił się złośliwy uśmiech, a zza tułowia wyjął bat, trzymany w ręce.  Wtedy wiedziałem, że trzeba działać. Bez namysłu dołączyłem do klaczy i stanąłem przed nią dęba. Bałem się niesamowicie, ale nie mogłem pozwolić na to, by skrzywdził klacz. Dwunożny krzyknął i strzelił batem. Cofnąłem się kilka kroków w tył i ponownie uniosłem przednie nogi w górę. Człowiek zmarszczył brwi. Z jego twarzy zniknął uśmiech. Wydobył z siebie niski, głośny dźwięk. Wykrzyczał moje imię. Zarżałem po czym poczułem, że coś wpadło mi do oka. Zdążyłem jedynie zobaczyć rękę rzucającą piasek, przerażoną minę Igi i przednie kopyta. Straciłem równowagę, upadłem do tyłu.

     Przez chwilę leżałem na piasku. Nie miałem siły wstać. Słyszałem różne rozmazane głosy. Czułem ból, strach i... dotyk dłoni. Ujrzawszy przed sobą Igę, przypomniałem sobie o Galicji. Zarżałem głośno, ale niestety nie usłyszałem odpowiedzi. Postanowiłem podjąć się próby wstania. Wyprostowałem przednie nogi. Kiedy chciałem się na nich podciągnąć znów upadłem. Iga uspokajała mnie. Była zdenerwowana. Jej ręce trzęsły się. Zamknąłem oczy. Nie pozostało mi nic innego jak czekać.