- Sto lat, sto lat to lat! Skrypciu! Dziś kończysz równe cztery lata! - obróciłem się, a przed sobą ujrzałem Igę i gromadkę źrebiąt ludzkich trzymających marchewki. Każde z nich, po kolei podchodziło do mnie dając mi mój ,,prezent". Nie wiedziałem dokładnie z jakiej to okazji, ale w każdym razie nie narzekałem. W pewnym momencie do stajni wszedł Mikołaj.
- Gotowa? Na lonżowniku wszystko przygotowane. - mówił patrząc w oczy dziewczyny.
- A Galicja? - zapytała.
- Ona? Dopiero za pół roku.
- Dobra, to daj nam jeszcze chwilkę.
Mówiąc to obróciła się w moją stronę. Szczerze mówiąc to w tej stajni ufam tylko Idze, choć czasami i ona wydaje się dziwna. Ostatnio do stajni przyjechał mężczyzna i podnosił każdą z moich nóg po kolei, a następnie głośno uderzał w kopyta. Wcześniej przyjeżdżał tylko je obcinać. W dodatku po całym zabiegu było mi ciężej niż dotychczas. Rzecz jasna, na początku nie było łatwo. Przecież nie dam sobie podkuć tylnych nóg, no nie? Raz, gdy kopnąłem dostał w nogę, ale później mi się dostało, więc następne próby były już odwołane. A Iga tylko stała u boku i mnie uspokajała. Za to, kiedy tylko napinałem mięśnie, nastolatka dawała mi marchewki, więc trochę to wykorzystywałem. Ponadto raz na jakiś czas zostawałem wypuszczany na mały plac, gdzie Mikołaj wraz z Igą popędzali mnie a ja musiałem przeskakiwać zwalone, chude drewienka. Trochę miały dziwne kolory, bo prawie wszystkie były biało-jabłkowe. Najprawdopodobniej jakaś inna odmiana brzozy.
Kiedy wszystkie małe ludziki się rozeszły, dziewczyna poszła do siodlarni. Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ mój kantar wisi na boksie. Może się zapomniała? Po chwili nastolatka wróciła. Na ręce miała przewieszony... Eeee... No właśnie, co to było? W każdym razie nie był to kantar. To urządzenie posiadało żelastwo i pełno pasków. Nie miałem pojęcia czy to bezpieczne, ale wolałem nie ryzykować. Odsunąłem się kilka kroków. Iga spokojnie pogłaskała mnie po szyi. Następnie chwyciła dwa najdłuższe sznurki oraz podniosła je wysoko, na poziom moich uszu. Zadarłem głowę do góry, o co jej chodziło? Po kilku minutach walki rozbolała mnie szyja, więc pozwoliłem jej zrobić co chciała. Dziewczyna przełożyła je przez moją szyję, a następnie poklepała mnie i dała smakołyka. Tak jak już mówiłem, nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem ludzi.
Po upływie krótkiego czasu, nastolatka zaczęła odpinać ponownie paski. Napiąłem mięśnie. Tym razem dziewczyna złapała mnie za kość nosową i przyłożyła, żelastwo pod zęby. Czy ona chciała mi to włożyć do pyska? Zadarłem głowę do góry i trąciłem nosem Igę tak, że straciła ona równowagę. Przy boksie stał Mikołaj. Gdy dziewczyna upadła jego wargi podniosły się, a on wydobył z siebie dziwnie dźwięki, coś w stylu ,,ha ha". Brzmiało to jak dławiący się osioł, no ale cóż. Ludzie już tacy są. Kiedy dziewczyna wstała, skuliłem uszy. Chyba to zauważyła bo tupnęła nogą i powiedziała stanowczo ,,nie". Znowu ponowiła próbę z żelastwem. Tym razem złapała mocniej za nos. To bolało, więc nie mogłem się ruszyć. Gdy dziewczyna przyłożyła żelastwo, w tym samym czasie wsadziła mi palca do buzi. Nie rozumiałem o co jej chodzi, ale by się go pozbyć musiałem otworzyć pyszczek. Ona tylko z tego skorzystała. Pod chwili mojej nieuwagi włożyła mi to coś do pyska. Następnie pośpiesznie przełożyła pozostałe paski przez uszy i podpięła je tak, bym nie mógł ich ściągnąć.
- No to wędzidło, ogłowie i wodze zaliczone. - Odparła dumnie.
Przynajmniej wiem, jak to się nazywa. Wędzidło. Ciekawa nazwa. Tylko szkoda, że takie nie wygodne. Ciekawe jak ona by się czuła z metalem w buzi. Dziewczyna poklepała mnie i złapała za wodze, po czym wyprowadziła mnie ze stajni, prosto na plac. Tam złapał mnie Mikołaj. Trzymał mnie mocno za sznury przyczepione do wędzidła. W tym czasie Iga poszła po skórzane krzesło wiszące na płocie. W pewnym momencie zbliżyła się i podniosła je wyżej. Pod krzesłem był jeszcze kocyk oraz doczepiony do niego skórzany pasek. Wszytko położyła spokojnie na moich plecach. Chciałem uciekać, ale za każdą próbą, człowiek szarpał sznurkami a ja dostawałem po zębach. Następnie pod brzuchem podpięła mi pas i bardzo mocno go zacisnęła. Napiąłem mięśnie bo nic innego nie mogłem zrobić.
Po chwili chłopak puścił mnie a ja jak najszybciej od niego uciekłem. Najwidoczniej ludzie nie są za mądrzy. Teraz wystarczyło tylko zrzucić z siebie te wymysły ludzkie. Opuściłem głowę w dole. Zaokrągliłem grzbiet i brykałem ile mam sił w zadzie. Tyle, że to nic nie dawało. Robiłem barany, tarzałem się, stawałem dęba. Niestety wszystko było za dobrze zapięte. Nie mogłem tego z siebie zrzucić. Zacząłem panikować. To było straszne. Nie miałem jak uciec więc ganiałem wokół placu. Pędziłem, skracając przy tym wszystkie zakręty, jak tylko to możliwe. Po chwili zdałem sobie sprawę, że to nic nie da. Cały spocony zatrzymałem się. Dlaczego? Dlaczego ludzie to robią?! Nie wystarczy im samo to, że z nimi jesteśmy?! A oni z dnia na dzień chcą coraz więcej. Jak byłem mały z Diegiem obserwowałem pracujące konie. Miały żelastwa w buzi i skórzane siedzenia na których siedzieli ludzie... To znaczy, że... O nie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz