Moje oczy powoli zaczęły się otwierać. Wszystko wokół było trochę zamazane. Zacząłem rozmyślać ,,co się stało?". Podniosłem głowę do góry i nastawiłem uszy do przodu. Nagle zorientowałem się, że jestem w przyczepie. Bardzo małej, bez swobody ruchu przyczepie. Całym transportem strasznie trzęsło. Obok mnie nie było Diega, ani mojej mamy. Mój strach narastał. Znowu zacząłem się bać. Nie wiedziałem dokładnie gdzie jestem i dokąd jadę. Moje mięśnie znowu się spięły. Stałem jak kamień w miejscu.
Po chwili postanowiłem się stamtąd wydostać. Z całej siły zacząłem kopać w tył. Uderzałem w jakąś cienką ścianę. Robiłem tak co najmniej piętnaście minut. Potem przestałem. Strasznie bolały mnie tylne nogi. Wreszcie transport się zatrzymał. Przez małe drzwiczki z przodu weszła pani i dała mi jabłko. Tylne drzwi zaczęły się otwierać. Gdy tylko kobieta odwiązała uwiąz, jak najszybszym krokiem wyszedłem z przyczepy. Kiedy już miałem się obrócić i zagalopować, ktoś pociągnął za uwiąz. Kiedy obróciłem głowę spojrzałem na wysokiego mężczyznę. Był szczupły i miał czarne, krótkie włosy. Na nosie miał okulary przeciwsłoneczne. Uśmiechał się lekko w moją stronę i żuł gumę. Miał na sobie czarną kamizelkę i długie ciemne, lekko ubrudzone buty. Na piętach miał jakieś małe, metalowe patyczki. Trochę dziwny ubiór. W hodowli ludzie byli zupełnie inaczej ubrani.
Pan lekko szarpnął za uwiąz. Zadarłem głowę do góry. Ten znowu się uśmiechnął. Nie miałem zielonego pojęcia o co chodzi, ale wiedziałem, ze tego człowieka nie polubię. Po kilku sekundach ruszyliśmy w stronę dużej, pięknie zarośniętej bluszczem stajni. Szedłem po równo wyłożonych kamieniach. To tak zwana kostka. Mama mi o tym mówiła. Obok mnie przechodziły olbrzymie konie. Piękne, uczesane i ubrane w jakieś ubrania z paskami. Miały ogony podniesione do góry i prowadzili je ludzie. Było ich mnóstwo. W ogóle cały ośrodek był ogromny! Miał z jakieś sześć placów i kilka dużych budynków. Każdy z przechodzących obok mnie koni miał żelastwo w buzi i metale na spodzie kopyt. Pewnie one uległy. Ja nigdy nie ulegnę! Nie będę miał żelastwa w pysku, ani metalu na żadnej części ciała! Kiedy doszliśmy zostałem wprowadzony do dużego i przestronnego boksu. Był bardzo czysty i zadbany. W kącie miałem przygotowane świeże sianko i wiaderko z wodą. Wokół mnie były inne konie, mniej więcej mojego wzrostu.
Od środka cała stajnia była biała. Jej dach był drewniany. Na każdym boksie była tabliczka. Chyba z imionami, ale nie jestem pewien, bo nie umiem czytać. Boksy przedzielały mury z kratami, a przy każdym ,,stanowisku" było okno, przez które wpadało światło dzienne. Żaden z koni nie przywitał mnie tak jak Diego pierwszego dnia. Wszyscy byli zainteresowani tylko sobą. Nikt ze sobą nie rozmawiał. Było cicho. Po oglądaniu całej stajni podszedłem w stronę ściany i ułożyłem się wygodnie obok wiaderka. Tęskniłem. Chciałem wrócić do mojego domu. Do Diega, mamy i... Natalii. Niestety było już za późno. To tu jest mój nowy dom.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz