Po tym całym bieganiu przyszła do nas Natalia. Ze sobą miała długą, bardzo długą linę. Znowu coś nowego. Nienawidzę nowych rzeczy. Podeszła spokojnie do Diego i przypięła mu końcówkę linki do kantara. Pogłaskała go po głowie, po czym poprowadziła go na środek placu. Powiedziała:
- Pora na lonże!
Nie za bardzo wiedziałem co to, ale przyglądałem się temu z zabójczą ciekawością. Chodził w kółko na tej lonży i nie mógł ani zwalniać, ani przyśpieszać. Musiał iść określonym przez człowieka tempem. Reagował na każdą komendę dziewczyny. Mówiła do niego, aby jechał kłusem, galopem, stępem. Czasami kazała mu zmienić kierunek a jeszcze innym razem kazała się całkowicie zatrzymać. Stałem od nich jakieś dziesięć metrów. Bałem się podejść. Diego po upływie czasu zaczął strasznie się pocić i dyszał. Wystraszyłem się. Natalia zrobiła mu chwilę przerwy. Trochę to było dziwne, bo zamiast zatrzymać go, ona kazała mu iść stępem. Jak on to wszystko wytrzymywał?
Na podwórko, obok placu, wjechało duże, czarne auto terenowe. Wysiedli z niego ci sami państwo co rok temu przyjechali zobaczyć mnie i Diega. To byli kupcy. Znowu chcieli rozmawiali z Panną Lucy która stała obok płotu i przyglądała się swojej córce. Po dłuższej chwili podszedłem do nich z ciekawością. Starsza Pani (Panna Lucy) zaczęła głaskać mnie po głowie i tłumaczyć:
- Tak, możemy je wytrenować, ale z dodatkową opłatą. Wtedy konie sprzedamy w wieku około czterech do pięciu lat.
- Jasne, ale proszę tylko o trening jednego konia. Drugiego sami zajeździmy. Chcę aby Skrypt pojechał z nami. - odpowiedziała Pani, żona kupca.
Zamarłem. Będę musiał się rozstać z mamą i Diegiem. I to dzisiaj! Czemu oni chcą tylko jednego konia wytrenowanego? Czemu chcą abym ja pojechał z nimi? Czy oni nie rozumieją, że tu mi jest dobrze? W pewnej chwili podeszła do mnie Natalia i podpięła mi pod kantar tak zwaną lonżę. Pociągnęła za linę, dając mi znak abym za nią poszedł. Byłem zaskoczony i zestresowany. Najpierw wydłużyła linkę, a później odeszła parę kroków w tył. Mówiła do mnie spokojnym głosem. Nie miałem pojęcia co mam zrobić. Więc postanowiłem chodzić za człowiekiem. W końcu zawsze jak prowadziła mnie na uwiązie to szedłem za nią. Teraz też tak zrobiłem, ale kiedy podszedłem, ona tylko machnęła końcówką sznurka i zacmokała. Wiadomo chyba co zrobiłem. Odskoczyłem i zacząłem kłusować. Trochę nie wiedziałem o co chodzi. Kłusowałem a nastolatka cały czas mnie poganiała. Nie mogłem zmieniać chodu. Obcy całkowicie państwo, którzy stali za płotem patrzyli się na mnie uważnie. Patrzyli głównie na moje nogi i grzbiet.
Nagle niespodziewanie coś wydało straszny dźwięk. Mój instynkt kazał mi ratować życie. To to zrobiłem. Zacząłem się wyrywać i panikować. Byłem na krótkim sznurku i nie mogłem uciekać. Fatalna sytuacja. Wszystkie moje mięśnie były napięte. Po minucie paniki uspokoiłem się trochę, ale nadał uważnie się rozglądałem. Diego galopował spłoszony po placu póki nie złapał go kupiec. Zza rogu wyjechała jakaś przyczepa. Ludzie ją prowadzący wysiedli z auta, mocno trzaskając drzwiami. Podeszli do tyłu transportu i otworzyli gwałtownie klapę. Teraz wiedziałem, że trzeba uciekać. Zarżałem do Diega, a on odpowiedział mi tym samym. Znowu zacząłem się wyrywać. Machałem głową i stanąłem dęba. Natalia patrzyła na mnie ze strachem w oczach. Jeszcze bardziej się wystraszyłem. Moje serce łomotało. Wreszcie się wyrwałem. Galopowałem wokół z lonżą przypięta do kantara. Podczas galopu patrzyłem jak Diego próbuje się wyrwać.
Pędziłem wokół placu najszybciej jak mogłem. Pot lał się po moim ciele jak woda. Nogi zaczęły mnie boleć, ale nie odpuszczałem. Nie zamierzałem zwalniać, by znowu ci ludzie mnie złapali. Przypomniał mi się pierwszy, nieszczęśliwy dzień mojego życia. Po chwili galopu nadepnąłem na coś miękkiego i strasznie mocno pociągnęło mój kantar w dół. Najprawdopodobniej nadepnąłem na lonżę. Wywróciłem się. Chyba zrobiłem fikołka. Przez chwilę zamknąłem oczy. Byłem już całkowicie oszołomiony i przestraszony. Nie miałem siły wstać. Kiedy otworzyłem moje duże gały, zobaczyłem przed sobą Natalię. Głaskała mnie po łbie i jakiś płyn leciał jej z oczu ukradkiem. To chyba tak zwane łzy, z tego co wiem.
Leżałem tak z nią dopóki nie przyszedł ten pan w fartuchu. Weterynarz. Wstrzyknął mi zastrzyk i pomógł wstać. Wszystko wokół wydawało mi się miłe i przyjazne. Po kilku minutach znalazłem się po za placem. Nie widziałem nigdzie Diega. Nie wiem dlaczego, ale nie zastanawiałem się gdzie jest. Po prostu szedłem za człowiekiem, dokładniej mówiąc to za weterynarzem. Wprowadził mnie powoli, spokojnie do przyczepy i poklepał. Przed moim łbem wisiała siatka z sianem. Powoli zacząłem skubać sobie sianko. Usłyszałem warkot silnika i zaczęło trząść przyczepą. Trochę ugięły mi się nogi, ale zaraz z powrotem złapałem równowagę. Moje oczy zaczęły same się zamykać. Powoli zasnąłem, zniżając głowę w dół.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz