Obudziłem się wcześnie rano. Leżałem spokojnie na sianku. Wszyscy wokół mnie już wstali. Szybko stanąłem na równe nogi i wystawiłem łeb za otwarte okno. Wiał lekki wietrzyk. Powietrze było orzeźwiające. Słońce nie było jeszcze w górze, tak jak zawsze, ale zobaczyłem coś czego jeszcze nigdy nie widziałem. Całe niebo pokrywały najróżniejsze kolory. Różowy, w niektórych miejscach pomarańczowy, a jeszcze w innych fioletowy i niebieski. Ptaki ćwierkały. Przez chwilę poczułem się jak w domu, lecz ta chwila minęła bardzo szybko.
Wszystkie konie rżały. Schowałem głowę do środka i wyjrzałem przez drzwi boksu. Przez środek stajni szedł starszy pan z taczką pełną owsa. Każdy z mieszkańców stajni dostawał owies do dziwnej, obracającej się miski? Kiedy starszy pan obrócił mój żłób (chyba to był żłób), wsypał do niego jeden kubeczek owsa. Wystawiłem pyszczek, aby się z nim przywitać, ale on tylko odepchnął mnie ręką i krzyknął:
- Do jedzenia!
Pierwszy raz w życiu czułem się naprawdę samotny. Nie miałem ochoty na jedzenie. Jedyne co chciałem zrobić to znów położyć się spać. Niestety było to nie możliwe. Wszystkie konie ze sobą rozmawiały. Było głośno. Dzieliły się opinią o owsie. Mówiły też coś o jakiś stacjonatach i okserach. Nie miałem zielonego pojęcia co to jest. Pewnie jakiś kolejny, idiotyczny pomysł człowieka. Postanowiłem spytać. Podszedłem nie pewnie do krat i zaczepiłem młodego, karego konia:
- Hej... - zacząłem nie pewnie.
- Hej? Znamy się? - Zapytał, obracając się w moją stronę.
- Nie, właśnie się poznajemy.
- Mógłbyś mi opowiedzieć trochę o tym miejscu? - próbowałem dalej
- Eeeee... Jesteś nowy? Tak? Powiem ci jedno, lepiej zjedz śniadanie i unikaj pana w ciemnych okularach - mówiąc to obrócił się z powrotem do żłobu.
Dziwne. Czemu kazał mi zjeść śniadanie i unikać pana w okularach?
Kiedy słońce było już wyżej do stajni wszedł ten sam człowiek, który wyładowywał mnie z przyczepy. Zauważyłem, że na nosie ma czarne okulary. To pewnie o nim wspominał tamten koń. Spojrzałem w stronę sąsiedniego boksu. Młody, kary wierzchowiec wcisnął się w kąt boksu i patrzył ze strachem w szeroko otwartych oczach na mężczyznę, przechodzącego obok. Nie wiedziałem czy się bać, czy panikować. Pan zatrzymał się obok mojego żłobu. Popatrzył na mnie i uśmiechnął się. Odszedł. Po chwili przyszły dwie dziewczynki z elektrycznymi pudełkami w rękach i śmiały się. Jedna z nich wzięła kantar. Podeszły do mnie i spokojnie założyły mi go na głowę. Szybkim krokiem wyszły ze mną ze stajni.
Znowu szliśmy przez kostkę, ale tym razem ominęliśmy tylko dwa ubrane w żelastwo konie. Nie wyglądały na szczęśliwe. Obie dziewczyny trzymały mnie na luźnym uwiązie i rozmawiały o koniach i jakiś zawodach skokowych. Jednak trzymałem się na baczności. Maszerowałem z nastawionymi do przodu uszami. Nigdy nie wiadomo czy zaraz coś nie wyskoczy z krzaków. Stępem przeszliśmy długą drogę.
Wystarczyło jeszcze tylko skręcić za budynek. Tak przynajmniej usłyszałem z rozmów pomiędzy nastolatkami. Wreszcie zbliżaliśmy się do celu. Nagle dostrzegłem... O nie... Zza za rogu wyłonił się plac do jazdy, a w środku stał człowiek w czarnych okularach z czarnym patykiem w dłoni. Nie dobrze.
Wow! Świetne! Proszę, pisz dalej! :)
OdpowiedzUsuńDziękuję :) Pewnie, kolejny post będzie na pewno przed końcem tygodnia ;)
UsuńJeju, świetnie! Czekam niecierpliwie na kolejny post :)!
OdpowiedzUsuńJuż jest ;)
UsuńJa i moja przyjaciółka kochamy tego bloga! Pisz dalej! :)
OdpowiedzUsuńJuż jest kolejny post :) zapraszam Ciebie i twoją przyjaciółkę! ;)
Usuń