sobota, 29 października 2016

Rozdział XVIII

    Skubiąc siano usłyszałem:
- Sto lat, sto lat to lat! Skrypciu! Dziś kończysz równe cztery lata! - obróciłem się, a przed sobą ujrzałem Igę i gromadkę źrebiąt ludzkich trzymających marchewki. Każde z nich, po kolei podchodziło do mnie dając mi mój ,,prezent". Nie wiedziałem dokładnie z jakiej to okazji, ale w każdym razie nie narzekałem. W pewnym momencie do stajni wszedł Mikołaj.

- Gotowa? Na lonżowniku wszystko przygotowane. - mówił patrząc w oczy dziewczyny.
- A Galicja? - zapytała.
- Ona? Dopiero za pół roku.
- Dobra, to daj nam jeszcze chwilkę.


     Mówiąc to obróciła się w moją stronę. Szczerze mówiąc to w tej stajni ufam tylko Idze, choć czasami i ona wydaje się dziwna. Ostatnio do stajni przyjechał mężczyzna i podnosił każdą z moich nóg po kolei, a następnie głośno uderzał w kopyta. Wcześniej przyjeżdżał tylko je obcinać. W dodatku po całym zabiegu było mi ciężej niż dotychczas. Rzecz jasna, na początku nie było łatwo. Przecież nie dam sobie podkuć tylnych nóg, no nie? Raz, gdy kopnąłem dostał w nogę, ale później mi się dostało, więc następne próby były już odwołane. A Iga tylko stała u boku i mnie uspokajała. Za to, kiedy tylko napinałem mięśnie, nastolatka dawała mi marchewki, więc trochę to wykorzystywałem. Ponadto raz na jakiś czas zostawałem wypuszczany na mały plac, gdzie Mikołaj wraz z Igą popędzali mnie a ja musiałem przeskakiwać zwalone, chude drewienka. Trochę miały dziwne kolory, bo prawie wszystkie były biało-jabłkowe. Najprawdopodobniej jakaś inna odmiana brzozy.

    Kiedy wszystkie małe ludziki się rozeszły, dziewczyna poszła do siodlarni. Trochę mnie to zdziwiło, ponieważ mój kantar wisi na boksie. Może się zapomniała? Po chwili nastolatka wróciła. Na ręce miała przewieszony... Eeee... No właśnie, co to było? W każdym razie nie był to kantar. To urządzenie posiadało żelastwo i pełno pasków. Nie miałem pojęcia czy to bezpieczne, ale wolałem nie ryzykować. Odsunąłem się kilka kroków. Iga spokojnie pogłaskała mnie po szyi. Następnie chwyciła dwa najdłuższe sznurki oraz podniosła je wysoko, na poziom moich uszu. Zadarłem głowę do góry, o co jej chodziło? Po kilku minutach walki rozbolała mnie szyja, więc pozwoliłem jej zrobić co chciała. Dziewczyna przełożyła je przez moją szyję, a następnie poklepała mnie i dała smakołyka. Tak jak już mówiłem, nie rozumiem i nigdy nie zrozumiem ludzi.

     Po upływie krótkiego czasu, nastolatka zaczęła odpinać ponownie paski. Napiąłem mięśnie. Tym razem dziewczyna złapała mnie za kość nosową i przyłożyła, żelastwo pod zęby. Czy ona chciała mi to włożyć do pyska? Zadarłem głowę do góry i trąciłem nosem Igę tak, że straciła ona równowagę. Przy boksie stał Mikołaj. Gdy dziewczyna upadła jego wargi podniosły się, a on wydobył z siebie dziwnie dźwięki, coś w stylu ,,ha ha". Brzmiało to jak dławiący się osioł, no ale cóż. Ludzie już tacy są. Kiedy dziewczyna wstała, skuliłem uszy. Chyba to zauważyła bo tupnęła nogą i powiedziała stanowczo ,,nie". Znowu ponowiła próbę z żelastwem. Tym razem złapała mocniej za nos. To bolało, więc nie mogłem się ruszyć. Gdy dziewczyna przyłożyła żelastwo, w tym samym czasie wsadziła mi palca do buzi. Nie rozumiałem o co jej chodzi, ale by się go pozbyć musiałem otworzyć pyszczek. Ona tylko z tego skorzystała. Pod chwili mojej nieuwagi włożyła mi to coś do pyska. Następnie pośpiesznie przełożyła pozostałe paski przez uszy i podpięła je tak, bym nie mógł ich ściągnąć.

- No to wędzidło, ogłowie i wodze zaliczone. - Odparła dumnie.

   Przynajmniej wiem, jak to się nazywa. Wędzidło. Ciekawa nazwa. Tylko szkoda, że takie nie wygodne. Ciekawe jak ona by się czuła z metalem w buzi. Dziewczyna poklepała mnie i złapała za wodze, po czym wyprowadziła mnie ze stajni, prosto na plac. Tam złapał mnie Mikołaj. Trzymał mnie mocno za sznury przyczepione do wędzidła. W tym czasie Iga poszła po skórzane krzesło wiszące na płocie. W pewnym momencie zbliżyła się i podniosła je wyżej. Pod krzesłem był jeszcze kocyk oraz doczepiony do niego skórzany pasek. Wszytko położyła spokojnie na moich plecach. Chciałem uciekać, ale za każdą próbą, człowiek szarpał sznurkami a ja dostawałem po zębach. Następnie pod brzuchem podpięła mi pas i bardzo mocno go zacisnęła. Napiąłem mięśnie bo nic innego nie mogłem zrobić.

    Po chwili chłopak puścił mnie a ja jak najszybciej od niego uciekłem. Najwidoczniej ludzie nie są za mądrzy. Teraz wystarczyło tylko zrzucić z siebie te wymysły ludzkie. Opuściłem głowę w dole. Zaokrągliłem grzbiet i brykałem ile mam sił w zadzie. Tyle, że to nic nie dawało. Robiłem barany, tarzałem się, stawałem dęba. Niestety wszystko było za dobrze zapięte. Nie mogłem tego z siebie zrzucić. Zacząłem panikować. To było straszne. Nie miałem jak uciec więc ganiałem wokół placu. Pędziłem, skracając przy tym wszystkie zakręty, jak tylko to możliwe. Po chwili zdałem sobie sprawę, że to nic nie da. Cały spocony zatrzymałem się. Dlaczego? Dlaczego ludzie to robią?! Nie wystarczy im samo to, że z nimi jesteśmy?! A oni z dnia na dzień chcą coraz więcej. Jak byłem mały z Diegiem obserwowałem pracujące konie. Miały żelastwa w buzi i skórzane siedzenia na których siedzieli ludzie... To znaczy, że... O nie...


    

wtorek, 5 lipca 2016

Rozdział XVII

      Następnego dnia nic nie wyglądało tak samo. Wszyscy dwunożni wydawali mi się inni. Smutniejsi. Mijali boksy swoich kompanów, którzy zaledwie dzień wcześniej opuścili bramy ośrodka. Stajenny już nie uciszał rżących na widok owsa ,,ziemniaczków", tylko mijał puste boksy z głową zawieszoną ku dole.

     Galicja skubała spokojnie siano. Ja cały czas myślałem. Zastanawiałem się gdzie jadą te konie? Co z nimi będzie? Jednak moje myśli szybko przerwała Iga. Wbiegła do stajni, gwałtownie otworzyła mój boks i usiadła w kącie, po czym schowała głowę pomiędzy kolana. Podszedłem do niej bliżej. Zacząłem ją obwąchiwać. Była szansa, że znajdę smakołyki. Nie miałem pojęcia co ona robi. Po jej twarzy ponownie płynęły łzy. Dlaczego? Dlaczego ludzie są tacy dziwni. Ich oczy potrafią wytworzyć wodę. Sierść potrafi zmienić kolor, a w dodatku są bardzo inteligentni i niebezpieczni. A najbardziej nurtuje mnie pytanie - dlaczego oni tak traktują konie? Czy żaden z ludzi nie wie, jak prawidłowo powinno się z nami obchodzić? A może rzeczywiście zasługujemy na bata oraz brak szacunku?

     Po chwili dziewczyna podniosła głowę. Spojrzała wprost na moje duże oczy. Tupnąłem kopytem. Nastolatka wstała z powrotem na dwa kopyta. Wzięła głęboki wdech i odezwała się:
- Przepraszam Skrypt... Cały czas nie mogę się otrząsnąć po wczorajszemu wydarzeniu. Wszystkie dwanaście koni... Nie mogę w to uwierzyć. A ja jeszcze tylko w tym pomogłam. Ciesz się skarbie, że jesteś folblutem a nie koniem zimnokrwistym. Wiesz... Szczerze mówiąc, gdyby nie mój błąd, dawno bym stąd odeszła. Ale widzisz... Właściciel tej stajni jest bardzo specyficzny. Potrafi wrobić człowieka w najgorsze bagno. Tak było ze mną. No ale cóż... Nie pozostaje nic innego jak tylko mu służyć...

    Połowy z tych słów nie rozumiałem, ale czułem, że Iga nie jest tu szczęśliwa. Tak samo jak ja. Najbardziej żałuję, że nie potrafię jej odpowiedzieć. Nie umiem pocieszyć ani zrozumieć. Po prostu nie potrafię. Nie mam bladego pojęcia dlaczego. A jeszcze bardziej mnie zastanawiało jak moja mama potrafiła zaufać takim potworom. Po kilku chwilach dziewczyna wtuliła się w moją grzywę. Przypomniało mi się jak to zabrała mnie do lasu. A ja uciekłem. Tym razem postanowiłem wytrzymać. Po długotrwałym ściskaniu mojej szyi, człowiek odpuścił i wyszedł.
***

   Dni mijały, mijały i mijały. A z nimi tygodnie, miesiące i lata. Codziennie Iga zajmowała się mną. Rozmawiała ze mną o Mikołaju i o innych rzeczach, których w zupełności nie rozumiem. Ale za to uwielbiałem jej słuchać. Kochałem to, gdy do mnie mówiła. A rozmawiała ze mną bardzo dużo. Była chyba jedynym człowiekiem, któremu ufałem tak samo jak Natalii. No właśnie... Natalii...

wtorek, 26 kwietnia 2016

Rozdział XVI

***
- Tak, najprawdopodobniej przy upadku był w lekkim szoku, ale nie widzę żadnych złamań, ani ran otwartych - mówił weterynarz patrząc w moje duże ciemne oczy.
- Dziękuję Panu bardzo! - krzyknęła zdenerwowana dziewczyna.
- Nie ma za co. Jakby coś było nie tak, proszę dzwonić.
- Dobrze, dziękuję.

      Weterynarz wstał i odszedł w stronę swojego wozu stojącego przy placu, po czym odjechał. Postanowiłem stanąć na równe nogi. Wtedy zauważyłem, że byłem przypięty do uwiązu, który trzymała Iga. Przez chwilę napiąłem mięśnie, przypomniałem sobie jak to kilka chwil temu broniąc klaczy, dostałem piaskiem prosto w oczy. Nastolatka głaskała mnie po szyi, a następnie odprowadziła do stajni. Kiedy zamykała drzwi zadzwoniło jej elektryczne pudełko. Nastawiłem uszy w stronę dwunożnej. W pewnym momencie pudełko zaczęło gadać, a w dodatku ona mu odpowiadała. Ludzie są naprawdę dziwni i każdego dnia zaskakują mnie czymś nowym. Gdy podszedłem bliżej, mogłem usłyszeć jej rozmowę:

- Za chwilę przyjeżdża transport, wyprowadź wszystkie konie zimnokrwiste na padok. - mówił tajemniczo znajomy mi głos.
- Dobrze... - odpowiedziała ponuro Iga.
- Zawołaj także Mikołaja, niech Ci pomoże!

    Po ostatnim wypowiedzianym przez pudełko wyrazie, dziewczyna obróciła się na pięcie i ruszyła po kantary. Wyszła ze stajni. Chwilę patrzyłem w stronę wyjścia, aż usłyszałem stukot końskich kopyt. Do budynku właśnie zmierzała Galicja. Zarżałem. Cieszyłem się, że widzę ją ponownie całą. Klacz nastawiła uszy. Po spiętych mięśniach widziałem, że jest przerażona. Po jej srokatej szyi spływał pot, a oddech był nieco przyśpieszony. Oczy błyskały białkiem. Nie dość, że przyjechała do nowego miejsca, to już nabyła się traumy. W prawdzie to wyjdzie jej na dobre. Przynajmniej nigdy nie zaufa człowiekowi w czarnych okularach.

    Stajenny wprowadził srokacza do sąsiedniego boksu. Wtedy zdałem sobie sprawę, że obok nie ma mojego karego sąsiada. Poczułem niepokój. Człowiek wszedł dynamicznie do boksu ciągnąc za sobą zmęczoną, wystraszoną klaczkę. Kiedy tylko mężczyzna odpiął kantar, zarzucił go na ramię i wybiegł. W ogóle nie wiedziałem, gdzie ludziom się tak śpieszy i o co chodziło z tym transportem? Byłem tu zaledwie kilkanaście dni, a codziennie czekała mnie nowa przygoda.

***


     W pewnym momencie na szeroki plac wjechało kilka średniej wielkości przyczep. Wyjrzałem przez okno. Tak samo uczyniła Galicja. Oboje patrzyliśmy na wielkie auta, które po kolei wjeżdżały na posesję. Z każdej z nich wyszedł kierowca i opuścił wielką klapę, prowadzącą do środka ciemnego transportu. Przez dłuższą chwilę wszyscy czekali w ciszy. Jedni wyciągnęli elektryczne pudełka, a inny po prostu patrzyli w ziemię. Można było tylko usłyszeć ćwierkanie ptaka. Po kilku minutach usłyszałem rozlegający się dźwięk, a następnie zza rogu stajni wyłoniła się Iga, Mikołaj i paru innych ludzi, którzy prowadzili większe, masywniejsze ode mnie konie. Dziewczyna szła bardzo zwartym krokiem, w jej oczach można było zobaczyć krople. Czy to są te słynne łzy? Za nią maszerował drugi nastolatek. Twardą ręką trzymał sznurek przechodzący przez pysk karego konia. Przyjrzałem się mu bliżej. Nastawiłem uszy. Wtedy zrozumiałem, że to mój kary towarzysz właśnie zmierzał do wielkiej, ciemniej przyczepy. Zarżałem do niego. Niestety nie dostałem odpowiedzi. Wszystkie konie były smętne. Tylko na końcu kłusował za mamą mały źrebak. Pełen nieświadomości i miłości do świata oraz ludzi.

     Do każdej z przyczep wchodziło po kilka wierzchowców. Wszystkie wchodziły spokojnie. Ich oczy były lekko przymrużone, a kopyta wyrośnięte i zaniedbane. Jedynie klacz ze źrebakiem stawiała opór. Mężczyzna trzymający ją, otworzył szeroko oczy i krzyknął. Wtedy klacz zarżała, a jej mały źrebak skulił uszy. Galicja zaczęła tupać nogą. Sytuacja była bardzo napięta. Wreszcie klacz stanęła dęba i tracąc równowagę upadła na grzbiet. Po chwili stanęła na równe nogi. Gdy otrząsnęła się z ziemi, podbiegł do niej jej źrebak. Jednakże w ich stronę zmierzał pan w czarnych okularach. Wyrwał uwiąz z rąk przestraszonego stajennego oraz krzyknął donośnym, niskim głosem. Klacz skuliła uszy, a młody ogier schował się za jej zadem. Mężczyzna po raz drugi podniósł głos na bułanego konia, lecz klacz dalej upierała się, by nie wejść do środka srebrnej przyczepy. Wtem człowiek sięgnął po bat, który stał oparty o bok ciężarówki, a następnie z całej siły uderzył klacz po łopatce, później po słabiźnie oraz brzuchu. W pewnym momencie koń uległ. Klacz skuliła uszy. Przestała walczyć i opuściła głowę. Weszła do środka, a tuż za nią mały, przestraszony, bezbronny źrebak. Mężczyzna dumnie uśmiechnął się i poprawił okulary, które lekko spadły mu na nos, po czym odszedł.


        Słyszałem jak wiele koni rży, wystraszone przebierały z nogi na nogę. Widziałem wystraszone, zdezorientowane oczy moich kompanów. Wtedy ujrzałem Igę, domykającą klapę od przyczepy. Jej policzki były mokre, a oczy błyszczały niczym świeża woda. Dziewczyna odeszła na bok i usiadła opierając się plecami o przyczepę. Schowała głowę i zaszlochała.

     Galicja zabrała łęb do środka boksu. Zrobiłem to samo.
- To straszne! Co to jest?! - spojrzałem na nią pytająco.
- To... To.. To jest bilet w jedną stronę... - odparła.
- To znaczy?
- Rzeźnia...

Słowo to utknęło mi w głowie. Co to za masakryczne miejsce do którego jadą te konie? Co się z nimi stanie? Dlaczego bilet w jedną stronę? Obróciłem się i jeszcze raz spojrzałem na odjeżdżające przyczepy. Zrozumiałem, że ludziom jednak nie wolno ufać

niedziela, 3 kwietnia 2016

Rozdział XV

       Klacz zwolniła i zatrzymała się przy ogrodzeniu. Zrobiłem tak samo. Staliśmy pod drzewem, które rosło tuż przy placu. Trzeba było to jej przyznać. Ma klaczka kondycję. Kiedy z mojej szyi strumieniami spływał pot, ona stała, jakby przebiegła kłusem zaledwie kilka metrów. Jej nogi miały bardziej rozbudowane mięśnie niż moje. Na łbie widniała u niej śliczna latarnia. Ogon był do połowy czarny, a grzywa długa i poplątana. Wyglądała zupełnie inaczej niż ja. Mój ogon jest cały ciemny. Grzywa krótka i rozczesana, a na czole nie mam żadnej odmiany.

     Odwróciłem głowę i spojrzałem w stronę Igi. Rozmawiała z Mikołajem. Jej potylica zmieniła kolor podobny do jabłka. Ludzie codziennie zadziwiają mnie czymś nowym. Nie miałem pojęcia, że potrafią zmieniać kolory. Postanowiłem sprawdzić czy wszystko z nią dobrze. Ruszyłem stępem w stronę nastolatki. Kiedy dotarłem, wysunąłem głowę w stronę schodków na których siedziała. Dziewczyna pogłaskała mnie po czole, nie tracąc ze wzroku chłopaka. Mówiła do niego inaczej niż do kogo innego. Patrzyła na niego z lekkim uśmiechem na twarzy. Czułem, że się stresuje. Trąciłem ją głową, ale ona nie zareagowała. Postanowiłem ponowić próbę, tyle, że tym razem użyłem zębów. Zaczepiłem delikatnie ją za ramię. Dwunożna zmarszczyła brwi, popatrzyła w moją stronę i odepchnęła mnie ręką.

     Po chwili dołączyła do mnie Galicja. Podeszła bliżej i zaczepiła mnie gryząc mnie w szyję, a następnie pośpiesznie odeszła parę kroczków. Postanowiłem się jej odpłacić. Bez namysłu odwróciłem się na tylnych nogach, po czym zagalopowałem do niej. Ona zrobiła to samo. Klacz przyśpieszyła tempa. Galopowała coraz szybciej. Skracała wszystkie możliwe zakręty. Jej ogon bujał się na wszystkie boki, a grzywę rozwiewał wiatr. Srokata sierść klaczki odbijała się w słońcu. Galopowaliśmy tak razem dobre kilka kółek, aż zabrakło mi sił. Powoli zwolniliśmy. Przeszliśmy do najwolniejszego chodu i usłyszeliśmy otwieranie bramki. Na plac wszedł mężczyzna w czarnych okularach. W ręce miał bat. Mogłem podejrzewać już jakie ma zamiary.

      Napiąłem wszystkie mięśnie. Kuląc uszy na człowieka ostrzegłem Galicję przed niebezpieczeństwem. Widziałem jak oblewa ją strach i powoli zbliża się ku paniki. Dwunożny zmierzał  w jej stronę. Postanowiłem obserwować co zamierza zrobić. na twarzy mężczyzny pojawił się złośliwy uśmiech, a zza tułowia wyjął bat, trzymany w ręce.  Wtedy wiedziałem, że trzeba działać. Bez namysłu dołączyłem do klaczy i stanąłem przed nią dęba. Bałem się niesamowicie, ale nie mogłem pozwolić na to, by skrzywdził klacz. Dwunożny krzyknął i strzelił batem. Cofnąłem się kilka kroków w tył i ponownie uniosłem przednie nogi w górę. Człowiek zmarszczył brwi. Z jego twarzy zniknął uśmiech. Wydobył z siebie niski, głośny dźwięk. Wykrzyczał moje imię. Zarżałem po czym poczułem, że coś wpadło mi do oka. Zdążyłem jedynie zobaczyć rękę rzucającą piasek, przerażoną minę Igi i przednie kopyta. Straciłem równowagę, upadłem do tyłu.

     Przez chwilę leżałem na piasku. Nie miałem siły wstać. Słyszałem różne rozmazane głosy. Czułem ból, strach i... dotyk dłoni. Ujrzawszy przed sobą Igę, przypomniałem sobie o Galicji. Zarżałem głośno, ale niestety nie usłyszałem odpowiedzi. Postanowiłem podjąć się próby wstania. Wyprostowałem przednie nogi. Kiedy chciałem się na nich podciągnąć znów upadłem. Iga uspokajała mnie. Była zdenerwowana. Jej ręce trzęsły się. Zamknąłem oczy. Nie pozostało mi nic innego jak czekać.


czwartek, 24 marca 2016

Rozdział XIV

     Ciepłe wiosenne powietrze wiało przez uchylone drzwi stajni. Wszystkie konie zachowywały spokój. Leniwie otworzyłem zamknięte wcześniej oczy. Ujrzałem przed sobą odwrócony żłób z owsem i siano włożone do siatki. Rozciągnąłem trochę nogi i zabrałęm się do jedzenia. 
    W pewnej chwili usłyszałem kroki. Do stajni weszło kilku młodych ludzi. Każdy podszedł do innego konia i przywitał go. Widać było, że pomiędzy nimi a ich ulubieńcami jest nawiązana dosyć silna więź. Wystawiłem głowę za boks. Tak bardzo chciałem ujrzeć Natalię, ale wiedziałem, że jest bardzo mała szansa, że ona tu jest. Zarżałem. Kilku ludzi przywitało się ze mną, po czym weszli do wybranych boksów. Schowałem głowę z powrotem do środka. Postanowiłem dokończyć śniadanie. Wtem ponownie usłyszałem człowieka. Zaciekawiony nastawiłem uszy i spojrzałem w stronę wyjścia. Ujrzałem  nastolatkę, która przed wczoraj podjęła się próby wyczyszczenia mnie. W ręce trzymała szczotki.  Wchodząc do stajni przywitała się:

   - Hej wszystkim! - krzyknęła radosnym głosem.
  - Siemka Iga! - ktoś odpowiedział.

    Po przywitaniu z rówieśnikami zacmokała w moją stronę. Stałem w rogu boksu. Nie miałem zamiaru się do niej zbliżać. Niestety ludzie mają swoje sprytne sposoby. Z kieszeni wyjęła pięknie pachnącego smakołyka. Nie mogłem się powstrzymać. Podszedłem bliżej i wziąłem smakołyka z bladej ręki Igi. Z tego co słyszałem tak się nazywała. Dziewczyna otworzyła boks i wzięła się za czyszczenie. Było bardzo miło. Pielęgnacja jest jak taki masaż. Po usunięciu ostatnich kawałków słomy z ogona, nastolatka założyła mi kantar i wyszła ze mną ze stajni. Maszerowaliśmy w stronę okrągłego placu. Tym razem nie mijaliśmy żadnych koni z żelastwem. Po prostu byliśmy sami. Jedynie na padokach, na przeciwko placu pasło się kilka koni. Trochę mnie to ciekawiło, po co był jej taki długi uwiąz.

    Nastolatka powoli i spokojnie otworzyła bramkę, a następnie kiedy weszła, dała mi znak abym podążył za nią. Zrobiłem to co chciała. Kiedy wszedłem na plac, zamknęła bramkę i odpięła uwiąz po czym pogoniła mnie wymachując rękami. Wierzgnąłem i zagalopowałem. Na ogrodzonym wybiegu nie było przeszkód. Był tylko piasek. Galopowałem najszybciej jak mogłem. Wiatr rozwiewał moją grzywę. Przyśpieszyłem jeszcze bardziej, a na zakręcie gwałtownie zahamowałem. Było to bardzo zabawne. Powtórzyłem to znowu. Na dłuższej ścianie rozpędziłem się, a na zakręcie zrobiłem ,,ostre hamowanie". Iga śmiała się. Ja zarżałem i zakłusowałem. Postanowiłem po krótkiej chwili, że trzeba by wykorzystać ten piasek. Opuściłem głowę i zwolniłem do stępa. Chrapami szurałem po piasku. Wreszcie znalazłem odpowiednie miejsce. Zgiąłem przednie nogi, przełożyłem ciężar na przód. Poczułem jak mój ciężki zad upada na ziemię. Położyłem się. Następnie wyprostowałem nogi i zacząłem się tarzać. Przecudownie! Ciepłe, wiosenne słońce grzało ziemię. Ptaki ćwierkały, a ze stajni można było usłyszeć rżenie jeszcze młodszych ode mnie koni. Kiedy wreszcie udało przewrócić mi się na drugą stronę, wstałem. Popatrzyłem na dziewczynę. Uśmiechała się.

    Po chwili usłyszałem kopyta innego konia uderzające o kostkę brukową. W moją stronę zbliżał się srokaty koń. Prowadził go mniej więcej takiego samego wzrostu jak Iga, chłopak. Miał długie czarne włosy. Był ubrany w stare bryczesy i poplamioną, dziurawą bluzę.

- Można? - zapytał chłopak.
- Jasne... - odpowiedziała nie pewnie Iga.
- Nazywam się Mikołaj, sory, że się nie przywitałem. - mówił.
- Nie, to znaczy... Nic się nie stało, ja mam na imię Iga. Ta klacz jest twoja? -  zapytała.
- Tak, to jest Galicja. Ma rok. A ten kary ogierek jest też twój?
- Eeeee... Nie, zajmuję się nim tylko. Też ma rok, nazywa się Skrypt.
- Ah, no tak, słyszałem o nim. Podobno bardzo zadziorny.
- No trochę.

   Patrzyłem się na nich i nasłuchiwałem. Dziewczyna rozmawiała z nim inaczej niż z innymi ludźmi. Trochę dziwne... Po chwili na wybieg również została wpuszczona klacz. Chłopak nie musiał nawet  jej poganiać, pierwsze co zrobiła to dogalopowała do mnie. Stałem na środku placu. Byłem trochę zdziwiony i nie wiedziałem jak się zachować. Nigdy nie przebywałem z żadną klaczą, prócz z mamą. Widać, że była wystraszona. Schowała się za mną. Obróciłem się w jej stronę. Jej mięśnie były napięte, a oczy i chrapy szeroko otwarte. Spoglądała katem oka na ludzi. Cicho zarżałem w jej stronę. Miało to znaczyć ,,Cześć, czego się tak boisz?". Galicja uspokoiła się trochę, choć zaczynałem mieć wątpliwości, czy nie zacząć bać się wraz z nią. Srokata klacz zaczęła:

- Jestem tutaj nowa. Przepraszam cię. Jest tu strasznie dużo koni. W mojej poprzedniej stajni, byłam tylko ja i mama. A teraz nie znam tu nikogo. Wiesz może jak stąd uciec?
- Lepiej nie. Człowiek i tak cię złapie. Myślę, że powinnaś się jakoś ustabilizować w naszym stadzie.

    Starałem się jej nie stresować. Próbowałem zachować spokój. Po chwili ona powąchała mnie po chrapach. Stuknąłem przednią nogą. Była za blisko, jak na konia, który nie należy do stada. Ona odskoczyła. Wtedy stanęła dęba i zarżała. Odpowiedziałem tym samym. Odwróciłem się w drugą stronę i zagalopowałem. Klacz zrobiła to samo. Wierzgnąłem. Wtedy ona wyprzedziła mnie  i również bryknęła. Ganialiśmy tak razem na zmianę. Tak samo, jak zaledwie tydzień temu z Diegiem. Bawiliśmy się tak dłuższą chwilę.

sobota, 12 marca 2016

Rozdział XIII

    Dziewczyna spróbowała ponownie. Weszła do mojego boksu, ale tym razem w ręce miała kantar. Myślałem, że idziemy poza stajnię. Lecz nastolatka nie zamierzała nigdzie ze mną iść. Kiedy podpięła uwiąz, podeszła ze mną do metalowej kraty i przywiązała mnie dokładnie. Trochę się zdziwiłem. Stałem w boksie, uwiązany do rury. Chyba już wiedziałem o co jej chodzi.  Spojrzałem na dziewczynę kątem oka. W dłoni trzymała szczotkę.

   Ludzie to naprawdę uparte istoty. Ciągle próbują i nie poddają się. Nastolatka znów zaczęła mnie czesać. Czułem długie ruchy zaczynające się na mojej szyi, a kończące się obok kłębu. Na początku napiąłem mięśnie, ale po chwili zrobiło się przyjemnie.  Pielęgnacja nie jest taka zła, jak się wydawało. Dziewczyna najpierw czyściła mnie miękką szczotką, później twardą a na końcu grzebieniem rozczesała moją grzywę. Było to dosyć miłe. Rozluźniłem mięśnie. Dziewczyna pogłaskała mnie po szyi. Po chwili odeszła i wróciła z małym patyczkiem w ręce. Podniosła jedno moje kopyto i je też zaczęła czyścić. Teraz pojąłem po co uczono mnie tego od małego. 

   W pewnej chwili nastolatka ściągnęła mi kantar i dała do powąchania szczotkę. Stwierdziłem, że trochę zabawy nigdy za wiele. Złapałem za rączkę i zadarłem głowę do góry, tak aby człowiek nie mógł jej sięgnąć.
-Ej! - krzyknęła.
Zaraz po tym zaśmiała się i podjęła próbę odzyskania swojej szczotki. Zacząłem chodzić po boksie. Nastolatka goniła mnie, wyciągając ręce w moją stronę. Dokładniej w stronę moje pyszczka, a ja uparcie trzymałem w zębach jej przedmiot.  Przypomniał mi się pierwszy dzień, jak Natalia próbowała założyć mi kantar. Było zabawnie. Raz dziewczyna przewróciła się. Bawiliśmy się tak dłuższy czas. Skończyliśmy po tym jak człowiek zadyszał się na amen. Tak jak już kiedyś mówiłem - ludziom kondycja nie dopisuje.

   Dwunożna poklepała mnie po szyi. Tym razem nie chciałem aby odchodziła. Pragnąłem, żeby została ze mną tu - w boksie. Niestety ona obróciła się i wyszła ze stajni, zamykając za sobą drzwi. Trochę się zdziwiłem. Nie spodziewałem się, że polubię tu kogoś, kogo w ogóle nie znam. Tyle, że cały czas musiałem trzymać się na baczności. W mojej pamięci cały czas tkwił  spacer sprzed kilku dni. 

niedziela, 6 marca 2016

Rozdział XII

     Ostatni koń właśnie wracał z treningu. Tyle, że on nie zmierzał w stronę padoków, na których obecnie stałem. Człowiek skręcał z nim do stajni. Kiedy gniady wierzchowiec zniknął w drzwiach budynku, usłyszałem cmokanie. Przy furtce stało kilku stajennych z uwiązami w ręku. Każdy z nich podszedł do innego konia i podpiął mu pod kantar sznurek. W moją stronę zmierzał wysoki, szczupły i brudny mężczyzna. Sprowadzili nas do stajni.

    Kiedy wszyscy znaleźli się w swoich boksach, dostaliśmy obiad, składający się owsa i marchewek. Pod drzwiami od stajni stało kilka osób. Przerwałem na chwilę jedzenie i postanowiłem się przyjrzeć im bliżej. Wśród nich stała ta sama nastolatka, która wzięła mnie na spacer. Poczułem strach, a zarazem ulgę. Po długiej rozmowie z innymi ludźmi, skręciła w stronę mojego boksu. W rękach miała dziwne kawałki drewna z włosami. W ogóle nie wiedziałem co to jest, ale czułem, że to raczej nic ciekawego. Dziewczyna podeszła do mnie spokojnie. Wystawiła dłoń ze smakołykiem w kierunku mojego pyszczka. Zawahałem się, ale po krótkiej chwili uznałem, że czemu nie. Zjadłem przysmak, natomiast ona w tym samym czasie pogłaskała mnie po szyi. W drugiej, brudnej ręce cały czas trzymała owłosione drewno.

     Po chwili zza siebie wysunęła to ,,coś'' w moją stronę. Odruchowo cofnąłem się krok do tyłu.
 - To tylko szczotka. Nie bój się - mówiła spokojnym głosem.
Szczotka. Tego mogłem się spodziewać. Znów coś nowego, okropnego, a zarazem głupiego i bezużytecznego. Jednym słowem - kolejny pomysł człowieka. W prawdzie to trzy słowa, ale mniejsza o to. 

     Nadal nie chciałem podejść bliżej. Za to dziewczyna nie wahała się ani trochę. Podeszła bliżej i dotknęła miękkimi włosami, ciemnej szczotki mojej łopatki. Czułem długie ruchy, wiodące wzdłuż mojej szyi kończące się na brzuchu.  Napiąłem wszystkie mięśnie. Zacząłem przebierać nogami. Niestety nastolatka czesała dalej. Powoli ogarniała mnie panika. Skuliłem uszy. Postanowiłem, że już koniec. Podszedłem bliżej wyjścia i zanim dziewczyna zareagowała, pyskiem popchnąłem drzwi, które chwile później otworzyły się. Chyba wiadomo co zrobiłem. Wybiegłem kłusem z boksu. Truchtałem sobie przez stajnię. Niestety moja wolność trwała krótką chwilę. W budynku było pełno ludzi którzy usiłowali mnie złapać. Wszędzie słyszałem swoje imię. Teraz dopiero było strasznie.

      Nie wiedziałem gdzie uciec i co robić. Rżałem do innych koni. One odpowiadały mi tym samym. Większość z nich kopała w boksy. Były zdenerwowane tak jak ja. Ludzie uspokajali je. Ja w tym czasie szukałem wyjścia. Kiedy wreszcie je znalazłem, postanowiłem jak najszybciej je wykorzystać. Jednakże coś mi w tym przeszkodziło. Poczułem, jak coś, a raczej ktoś mnie ciągnie za grzywę. Obróciłem się. Za włosy trzymał mnie pan w czarnych okularach. Skamieniałem. Mężczyzna uśmiechnął się i szarpnął moją krótką grzywą. Nic nie poczułem, ale i tak bardzo się wystraszyłem. Natychmiast uspokoiłem się. Wiedziałem, że jeżeli będę jeszcze bardziej panikować, będzie bolało coraz mocniej.  Pozwoliłem założyć mu siebie kantar. Pan odprowadził mnie do boksu. Kiedy wchodziłem dostałem kilka razy ręką po chrapach. Bałem się. Nie wiedziałem co będzie dalej. Pan w okularach zamknął drzwi i odszedł, natomiast ja stałem wystraszony w boksie. Ujrzałem niewinne, wystraszone i smutne oczy nastolatki. Patrzyła na mnie. Spuściłem głowę. Miałem dość.